Nieformalna władczyni strefy euro prawdopodobnie przekaże kilka słów otuchy greckiemu premierowi i obieca mu, że będzie trzymać Grecję w eurolandzie tak długo jak to tylko możliwe. Robi ona dobrą minę do złej gry. Nie może pozwolić Grecji na rozluźnienie pasa i zmodyfikowanie zabójczego programu „reform" gospodarczych, gdyż zostałaby za to zlinczowana przez miliony ciężko pracujących niemieckich podatników.

Rezygnacja z nieefektywnego programu cięć byłaby również przyznaniem się do tego, że cała dotychczasowa unijna polityka antykryzysowa nie jest warta funta kłaków, a to byłoby dla Merkel polityczne samobójstwo. Merkel nie chce też, by Grecja została wyrzucona ze strefy euro. Tak samo silnie jak Grecy boi się konsekwencji tego kroku: eskalacji kryzysu oraz możliwego dalszego rozpadu europejskiej konstrukcji. Niemiecka kanclerz zdecydowała się więc na dalsze łatanie strefy euro za pomocą plastra i gumy do żucia. Liczy, że „jakoś to będzie". Da się Grecji znowu jakąś pożyczkę na spłatę długów bankierom, Grecy zwolnią parę tysięcy ludzi z budżetówki a szef EBC Mario Draghi znowu wymyśli jakąś magiczną sztuczkę, która odwróci uwagę spekulantów. Skutkiem ubocznym takiej polityki będzie jednak to, że kluczowe problemy nie będą rozwiązane a co najmniej pół Europy będzie nienawidziło Merkel i Niemców za narzucane im fiskalne zaciskanie pasa.

Może więc najszczęśliwszym rozwiązaniem byłoby rozwiązanie najbardziej radykalne: wyjście Niemiec oraz innych fiskalnych rygorystów (Finlandia, Holandia) ze strefy euro. Postuluje to od dłuższego czasu Roger Bootle, były doradca brytyjskiego premiera Johna Majora. Berlin nie narzucałby już Południu swoich chybionych recept na walkę z kryzysem, nie musiałby również łożyć pieniędzy na Grecję i Hiszpanię, nie bałby się widma inflacji związanego z działaniami EBC. Kraje Południa powoli odzyskiwałyby konkurencyjność dzięki słabszemu euro, wypracowywały wzrost gospodarczy i stopniowo zmniejszały swoje długi. Niemcy natomiast nadal byłyby liczącym się na świecie eksporterem, tylko tym razem ich przewaga handlowa byłaby nieco mniejsza. Musiałyby więc wzmocnić swój rynek wewnętrzny zostawiając więcej pieniędzy w kieszeniach podatników. Stać ich na to. Niemieckie społeczeństwo odetchnęłoby po latach płacowo-socjalnych ograniczeń. Zadowoleni byliby Grecy i reszta Europy. Kanclerz Merkel przeszłaby do historii jako przywódca na miarę Adenauera i być może byłaby witana na ulicach Aten w bardziej przyjazny sposób.