Jak zaczęło być głośno o morskich farmach wiatrowych – mówili o zdychających rybach i ptakach. Jak któraś z elektrowni węglowych zapowie rozbudowę albo coś się w niej dzieje – wspinają się na chłodnie. Jak jest opcja budowy czy rozbudowy kopalni węgla – też jest źle. O gazie łupkowym to już nawet nie wspomnę.

A ja po raz kolejny powiem – prąd nie bierze się z gniazdka! Jeśli więc węgiel jest be, wiatraki też, a na fotowoltaikę po prostu nas nie stać, to przestańmy teraz straszyć ludzi atomem.

Nie należę do hurraoptymistów i kolejne podawane dziś daty uruchomienia elektrowni PGE w 2023 czy 2024 r. traktuję z dystansem (zważywszy że nadal nie wiadomo, gdzie potencjalna siłownia ma powstać), ale zakładam, że skoro elektrownie atomowe na świecie funkcjonują (tak, wiem o Czarnobylu i Fukushimie), to czemu u nas część energii nie miałaby powstawać w ten sposób? W miksie energetycznym jest miejsce dla każdego paliwa: wiatru, gazu, węgla, wody, słońca i wreszcie atomu.

Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, iż węgiel, z którego dziś wytwarzamy 90 proc. energii elektrycznej, prędzej czy później się skończy, i wiadomo, że sami z UE i jej polityką klimatyczną dotyczącą redukcji emisji CO2 nie wygramy.

Dlatego w myśl powiedzenia „wilk syty, i owca cała" dobrze z rozwagą zaplanować rozwój naszej energetyki w kolejnych latach. Bo jak nie, to Czarnym Ludem stanie się w efekcie nie żadne z paliw, a blackout.