Biedne i bogate regiony Polski. Dane GUS

Gdyby Warszawa ogłosiła niepodległość, ze swoim PKB na mieszkańca zajęłaby 35. miejsce na świecie, a Przemyskie – 120. razem z Marokiem i Gwatemalą

Publikacja: 08.11.2012 00:05

Biedne i bogate regiony Polski. Dane GUS

Foto: Fotorzepa, Kar Karol Zienkiewicz

GUS opublikował szacunki PKB w latach 2008–2010 w przeliczeniu na jednego mieszkańca regionów Polski. Pamiętam, że w poprzednich latach dane te budziły spore zainteresowanie. Opinia publiczna ekscytowała się tym, jak dobrze żyje się w Warszawie, Wrocławiu czy na Śląsku, a jaka nędza panuje w województwach: lubelskim, podkarpackim, podlaskim, warmińsko-mazurskim i świętokrzyskim.

Tym razem zainteresowanie jest nieco mniejsze. Zapewne dlatego, że zawsze jakiś pies pogryzie człowieka i podawanie co roku takiej samej informacji staje się monotonne.

Rzeczywiście, najświeższe dane nie są zaskakujące. Najwyższy PKB jest w województwie mazowieckim (56,6 tys. zł na mieszkańca, czyli 160 proc. średniej krajowej). Dalej mamy województwa: dolnośląskie (110 proc.) i śląskie (107 proc.). Tabelę zamykają: lubelskie i podkarpackie (68 proc.), nieznacznie wyprzedzając podlaskie, warmińsko-mazurskie (73 proc.) oraz świętokrzyskie (78 proc.).

Oczywiście, jeżeli pod uwagę weźmiemy subregiony, różnice będą jeszcze większe. Na czele uplasuje się stolica z PKB per capita wynoszącym 105 tys. zł. Są to trzy średnie krajowe lub jak kto woli 35 tys. dolarów. Gdyby Warszawa ogłosiła niepodległość, mając taki poziom PKB (porównywalny z Wielką Brytanią, Francją, Finlandią czy Włochami), zajęłaby 35. miejsce na świecie. Na samym dole byłby zaś podregion przemyski (niecałe 5 tys. dolarów na mieszkańca, czyli 60 proc. średniej krajowej, co daje 120. miejsce na świecie razem z Marokiem i Gwatemalą).

Pierwsze obliczenia dotyczące regionów GUS przeprowadził w 1956 r. (oczywiście wtedy był to nie PKB, lecz dochód narodowy). Wyniki były niemal identyczne, z tą różnicą, że stolica (którą wtedy budował cały naród) była nie trzy, ale dwa razy bogatsza, niż wynosiła średnia krajowa. Wywołało to wtedy spore oburzenie, gdyż jednym z celów planu sześcioletniego było wyrównanie różnic regionalnych. Cel ten miał być osiągnięty poprzez „wprowadzenie oddziałów klasy robotniczej do każdego miasta, miasteczka, a nawet wsi".

Diagnoza zawsze jest taka sama. To rolnictwo z niższym poziomem dochodów i niższym udziałem w spożyciu publicznym ciągnie w dół wskaźniki Polski wschodniej. Kuracji nie udało się jednak zastosować. Oddziałów robotniczych na szczęście nie wprowadzono. Powszechna industrializacja okazała się niemożliwa. Zróżnicowanie regionalne okazało się trwalsze nie tylko od Narodowych Planów Społeczno-Gospodarczych, ale i od Regionalnego Programu Rozwoju.

Nie jest to zresztą polska specyfika. Wszędzie na świecie dysproporcje między regionami są trwałe. W Stanach Zjednoczonych różnica między Dystryktem Kolumbii (175 tys. dolarów PKB na mieszkańca) a Missisipi (33 tys. dolarów) wynosi ponad pięć do jednego i taki dystans utrzymuje się od zawsze. We Włoszech, mimo heroicznych wysiłków na rzecz przyśpieszenia rozwoju południa, jest ono wciąż znacznie biedniejsze od północy, co skłania Ligę Północną do starań o secesję.

Czy zatem uboższe regiony są bez większych szans? Statystycznie zapewne tak. Ale nie dotyczy to rzeczywistego zaspokojenia potrzeb. Zgodnie z prawem malejącej krańcowej użyteczności dóbr, taka sama różnica, ale na wyższym poziomie stopy życiowej, staje się mniej bolesna.

Tak naprawdę dystans z lat 50. oznaczał dla województw biednych, że były one na krawędzi zaspokojenia elementarnych potrzeb. Dzisiaj oznacza trochę starszy samochód, trochę gorsze wyposażenie mieszkania czy trochę rzadsze wycieczki na Karaiby. Mówiąc obrazowo, 50 lat temu dzisiejszy podział na Polskę A i B był podziałem na Polskę C i Polskę D. To „de" zresztą pozostało. Bo biedny wschód jest czystszy, zdrowszy i spokojniejszy. Dlatego sporo jego mieszkańców twierdzi, że Polska A Polskę B pocałować może w...

GUS opublikował szacunki PKB w latach 2008–2010 w przeliczeniu na jednego mieszkańca regionów Polski. Pamiętam, że w poprzednich latach dane te budziły spore zainteresowanie. Opinia publiczna ekscytowała się tym, jak dobrze żyje się w Warszawie, Wrocławiu czy na Śląsku, a jaka nędza panuje w województwach: lubelskim, podkarpackim, podlaskim, warmińsko-mazurskim i świętokrzyskim.

Tym razem zainteresowanie jest nieco mniejsze. Zapewne dlatego, że zawsze jakiś pies pogryzie człowieka i podawanie co roku takiej samej informacji staje się monotonne.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację