Europejskie oczko

To już zaczyna być nudne. Po raz nie wiadomo który zaczynam pisać felieton ekonomiczny – i sam nie wiem, który raz w ciągu ostatnich miesięcy muszę wrócić do sprawy przyszłego unijnego budżetu

Publikacja: 16.11.2012 01:33

Niby nie musiałbym – ale co tu się oszukiwać, negocjacje budżetowe to obecnie najważniejsza rzecz, która się dzieje. A ich wyniki w dużym stopniu wpłyną na to, jak będzie wyglądać w nadchodzących latach sytuacja gospodarcza w naszym kraju.

Myślę jednak, że sposób, w jaki zazwyczaj omawia się i komentuje tę sprawę w naszym kraju, jest stanowczo zbyt uproszczony. Wszystko razem widziane jest podobnie do gry w blackjacka, znanej u nas pod swojską nazwą oczko. Całe negocjacje mają polegać na wyrywaniu wrogiemu krupierowi kart, tak by uzbierało się jak najwięcej punktów. 65 mld euro? Za mało, ciągniemy dalej. 70? Lepiej niż 65, ale nadal za mało. 75? Może by starczyło, ale kusi, by ciągnąć dalej... oczywiście uważając, by nie przelicytować, bo będzie fura.

A tymczasem rzecz jest z pewnością bardziej skomplikowana – i to z kilku powodów.

Przede wszystkim obecne negocjacje budżetowe to wielkie starcie, którego wynik nie ogranicza się ani do pieniędzy, ani do prostej gry ciągnący – krupier.

Z jednej strony, mamy grupę wielkich płatników, którzy nie mieliby nic przeciwko zmniejszeniu swoich obciążeń, zwłaszcza w czasach powszechnych oszczędności budżetowych. Z drugiej, kraje Południa, które chętnie widziałyby przekierowanie pieniędzy na wsparcie państw wysoko zadłużonych. Z trzeciej, biorców funduszy strukturalnych (w tym Polskę), którzy ich zażarcie bronią. Z czwartej, beneficjentów polityki rolnej, którzy zrobią wszystko, by nie zostały w żaden sposób uszczuplone pieniądze dla ich farmerów. Osobną kategorią jest Wielka Brytania, która w sprawie budżetu rozgrywa swoją własną grę – w znacznej mierze motywowaną przez politykę wewnętrzną – dążąc do jego spektakularnej redukcji w imię zwycięstwa nad kontynentalnym potworem. Wszyscy mają jakieś swoje racje, wszyscy bezpardonowo o nie walczą.

Jednocześnie jest to ważny test dla stosunku Polaków do integracji europejskiej. Do tej pory większość Polaków to euroentuzjaści – ale głównie w sferze akceptacji dla faktu, że budżet Unii współfinansuje wielkie programy modernizacyjne naszego kraju.

Co się stanie, jeśli dojdzie do kompromisu i na przykład się okaże, że pieniędzy jest mniej niż do tej pory? Nadal będziemy kochać Europę czy też się okaże, że poniżej 75 mld miłości nie ma? Jeśli stanie się to drugie, znaczyłoby to, że zawarliśmy z Unią jedynie małżeństwo z wyrachowania, za pieniądze. Doświadczenie uczy, że takie małżeństwa nie są zbyt trwałe. Czy naprawdę poza funduszami strukturalnymi (i ewentualnie dopłatami dla rolników) na niczym innym nam w Unii nie zależy?

Wreszcie, jest to chwila skłaniająca do refleksji nad polityka rozwojową naszego kraju. Obecne podejście przygniatającej większości polityków, samorządów, przedsiębiorców, mediów, a zapewne także całego społeczeństwa jest proste. Waż-ne jest jedynie to, czy pieniędzy będzie więcej czy mniej.

A tymczasem najwyższy czas zastanowić się nie tylko nad tym, ile unijnych pieniędzy napłynie do Polski w ciągu nadchodzących siedmiu lat – ale w jaki sposób je najlepiej wykorzystać. Osobiście wolałbym 50 mld euro dobrze zainwestowane od 75 mld wyrzuconych na złe projekty. Potencjalni bezpośredni beneficjenci będą oczywiście bić się o każde euro, bo to dla nich oczywista korzyść.

Ale z punktu widzenia rozwoju kraju sam fakt, że zdołamy wyszarpać nieco więcej, nie jest wcale najważniejszy. Ważniejsze jest ich efektywne zużycie, z czym nie zawsze jest najlepiej.

Kto nie wierzy, niech spojrzy na Grecję i Portugalię.

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Niby nie musiałbym – ale co tu się oszukiwać, negocjacje budżetowe to obecnie najważniejsza rzecz, która się dzieje. A ich wyniki w dużym stopniu wpłyną na to, jak będzie wyglądać w nadchodzących latach sytuacja gospodarcza w naszym kraju.

Myślę jednak, że sposób, w jaki zazwyczaj omawia się i komentuje tę sprawę w naszym kraju, jest stanowczo zbyt uproszczony. Wszystko razem widziane jest podobnie do gry w blackjacka, znanej u nas pod swojską nazwą oczko. Całe negocjacje mają polegać na wyrywaniu wrogiemu krupierowi kart, tak by uzbierało się jak najwięcej punktów. 65 mld euro? Za mało, ciągniemy dalej. 70? Lepiej niż 65, ale nadal za mało. 75? Może by starczyło, ale kusi, by ciągnąć dalej... oczywiście uważając, by nie przelicytować, bo będzie fura.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację