No i zapukał do naszych drzwi terroryzm. Wcześniej czy później musiało się to stać. Bo także w Polsce są ludzie spełniający warunki, by zostać naszym Breivikiem.
Na warunki te składają się: mocna wiara w posiadanie jedynie słusznej racji, przeświadczenie, że jest się osobą szczególną, wybraną do narzucenia innym swojej woli oraz przekonanie, iż dla realizacji owego celu wolno użyć wszelkich środków. Do tych trzech czynników psychologicznych trzeba dodać jeden społeczny. W zbiorowości, w której funkcjonuje potencjalny terrorysta, musi istnieć przyzwolenie społeczne na jego działanie. Muszą zatem być ludzie, którzy uznają jego cele za słuszne w stopniu na tyle znaczącym, że nie będą protestować przeciwko użytym środkom. Obok na szczęście rzadszego terroryzmu w wersji hard (np. podkładanie bomb) istnieje znacznie częstszy terroryzm soft. Spełnia on wszystkie warunki wersji twardszej. Różni się od niej tylko tym, że stosuje mniej okrutne środki implementacji niezłomnej wiary. Nikogo nie zabijając może jednak prowadzić do blokowania rozwiązań sensownych i przeforsowania regulacji bzdurnych. Jest także toksyczny, bo zachwaszcza świadomość społeczną, wprowadzając do niej elementy ideologii. Podważa także zaufanie do intencji władz państwowych i uznanych autorytetów. Spektakularnymi przykładami owego miękkiego terroryzmu są: gaz łupkowy i uprawa roślin genetycznie modyfikowanych. Po Polsce jeżdżą dobrze zorganizowane bojówki miłośników nieskażonego środowiska straszące mieszkańców wsi „holokaustem ekologicznym" w wyniku wydobycia gazu (woda zostanie zatruta, a dzieci rodzić się będą chore). Czynią to tak skutecznie, że w kilku gminach mieszkańcy nie wpuścili ekip badawczych. Równie skuteczne wydają się protesty przeciwników zmian genetycznych w roślinach. Nikt jeszcze nie niszczy upraw, ale „ekolodzy" doprowadzili już do upowszechnienia się poglądu, że w modyfikowanych roślinach jest coś złego.
Można oczywiście twierdzić, że traktowanie każdej niemal nowości jako wynalazku szatańskiego wynika z braku wystarczającej kampanii informacyjnej. Jest to jednak tylko część prawdy. W kwestii GMO kilkakrotnie wypowiadały się najwyższe autorytety: Komitet Biotechnologii oraz Wydział Nauk Biologicznych i Rolniczych Polskiej Akademii Nauk. Jednak w tej sprawie bardziej niż profesorom wierzymy Dodzie. Pewnie także dlatego, że o manifestacji kilkudziesięciu osób przed Pałacem Prezydenckim trąbiły wszystkie media, a o kwietniowej konferencji PAN – nie.
Na koniec należy przypomnieć starą prawdę. Nie jest tak, że demokracja to rządy rozumnej większości. Vox populi często jest odbiciem poglądów lansowanych przez dobrze zorganizowaną mniejszość, która jest wystarczająco agresywna, hałaśliwa i odwołuje się do katastroficznej demagogii.
Zatem ci wszyscy, którzy chcą bronić społeczeństwa obywatelskiego, nie wierzą w rozpylanie helu, skażenie gazem matki ziemi i świadome trucie mieszkańców genetycznymi bękartami, muszą głośno i zdecydowanie artykułować swoje poglądy. Pojawiła się już pierwsza jaskółka takiej postawy. Jest to wspólna inicjatywa naukowców lubelskiego UMCS i Kościoła dotycząca kampanii informacyjnej o szansach i zagrożeniach związanych z wydobywaniem gazu łupkowego. Nie wiem, na ile kampania będzie skuteczna, bo głos tych, „co wiedzą", może być donośniejszy. Ale ci, którzy bronią zdrowego rozsądku, będą mogli uczciwie powiedzieć: próbowaliśmy.