W Polsce szacuje się, że jest to ok. 60 procent firm zatrudniających pracowników. Prof. Blikle przypomina, że w takich firmach, które są traktowane jak ojcowizna inaczej myśli się o kłopotach, inaczej traktuje spowolnienie. Jego zdaniem takie przedsiębiorstwa – i wskazują to również niezależne badania rynkowe – mają większą od innych zdolność do przeżywania czasu kryzysu. Bo nie są tylko biznesem.
Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości szacuje, że firmy rodzinne generują ok. 10 proc. polskiego PKB, a pracuje w nich ok. 1,3 mln osób. Z najnowszych badań wynika, że są one bardziej stabilne finansowo w porównaniu z innymi przedsiębiorstwami, bo nie lubią inwestować pożyczonych pieniędzy. Przeciętnie ich zadłużenie to nieco więcej niż jedna trzecia kapitału, o ok. 10 pkt. proc. mniej niż w przypadku innych przedsiębiorstw.
Ale to, co jest zaletą takich firm: czyli ostrożność biznesowa, konsekwentne (i dość konserwatywne) sprawdzanie potencjalnych kontrahentów, które przynosi profity w czasach spowolnienia, może być przyczyną zastoju rozwojowego. Tym bardziej że większość rodzinnych polskich przedsiębiorstw to takie, w których pracuje dopiero drugie pokolenie właścicieli. Nie umieją radzić sobie tak dobrze jak inne firmy, istniejące od przysłowiowych 100 lat, z długą sukcesją. A niechętnie dopuszczają do współpracy zewnętrznych inwestorów. Stają więc przed barierą zarządczą i finansową. Wciąż niestety dla większości firm dopuszczanie mniejszościowych, zewnętrznych akcjonariuszy jest alternatywą dla kłopotów z sukcesją, a nie sposobem na rozwój. Tak jakby zatrzymywały się w pół drogi i bardziej myślały o ojcowiźnie niż o biznesie.