Osoby odpowiadające za rekrutację, nie tylko w wielkich koncernach, ale i średnich spółkach, sypią przykładami o zadziwiającym podejściu młodych ludzi do szukania pracy zaraz po studiach.
Choć z reguły nie mają żadnego doświadczenia – nie mówimy tylko o pracy, ale o różnych stażach, szkoleniach – oczekują od razu wysokich stanowisk, ponieważ skoro skończyli ekonomię, to przecież znają się na wszystkim. Nie mają też zamiaru w najmniejszym stopniu zmieniać po studiach stylu życia i często słyszę o rekrutacjach, w trakcie których pada z ich strony oczekiwanie np. krótszej pracy dwa dni w tygodniu, ponieważ nie chcą rezygnować z zajęć jogi.
W przypadku bezrobocia wśród młodych zawinili wszyscy. Przez lata trąbiono, że gwarancję zatrudnienia mają tylko absolwenci z wyższym wykształceniem. Stąd tłumy także na kiepskich uczelniach, które powstawały nawet w miastach powiatowych i jeszcze mniejszych. Ten problem rozwiąże dopiero nieubłagana demografia – liczba potencjalnych klientów będzie teraz tylko spadać, dlatego wiele z tych fabryk bezrobotnych po prostu upadnie. Jednocześnie, rozpoczynając studia, większość osób nie myśli o tym, gdzie później będzie mogła pracować. Stąd nadal najbardziej oblegane są kierunki humanistyczne czy pedagogiczne, na które zapotrzebowania nie ma od dawna. Jednak politycy latami byli z siebie tak dumni – bo przecież mamy tak wysoki odsetek studiujących absolwentów szkół średnich. Co mają im do powiedzenia dzisiaj?
Trudno się dziwić też brakowi entuzjazmu wśród firm do zatrudniania absolwentów, skoro najpierw muszą inwestować w ich edukację. Szkoły zaś zajmują się tylko kształceniem w kierunku zaliczania testów, a nie rozwojem przydatnych już w życiu zawodowym kompetencji.