Zwłaszcza w tych dwóch krajach udział polskiej żywności w rynku jest wyjątkowo duży, na Słowacji krajowa produkcja odpowiada za ok. 40 proc. wartości zakupów. Konsumenci coraz chętniej nie tylko kupują produkty z Polski – jako tańsze i lepszej jakości – ale nawet wybierają się do Polski na zakupy. Dlatego tamtejsi producenci na wszelkie sposoby starają się ich do tego zniechęcić. W programach telewizyjnych mówi się o polskich lodach ze środkiem na wszy, tabloidy bez ogródek piszą, że polska żywność jest szkodliwa dla zdrowia czy nawet życia. Urzędnicy mówią wprost o możliwości embarga, co w ramach unijnych struktur powinno zostać od razu napiętnowane jako niezgodne z prawem. Odnalezienie koniny w mięsie wołowym zwłaszcza w czeskich mediach urosło do rangi niemal końca świata, a winni od razu byli wyłącznie polscy producenci.
Tymczasem słowacki premier Robert Fico oznajmia, że jego rząd nie jest zainteresowany kampanią przeciwko polskiej żywności. Może powinien się nią zainteresować nasz? Polskie organizacje zarówno producentów, jak i handlowców już wielokrotnie zwracały uwagę władz, że mamy do czynienia z dyskryminacją i nieuczciwą konkurencją, ale nikt nie zwraca na to uwagi.
Odnoszę dziwne wrażenie, że w kontekście eksportu polski rząd zwraca uwagę tylko na firmy motoryzacyjne i gdy one zwalniają pracowników lub mają kłopoty, od razu reaguje w mniej lub bardziej udany sposób. Nikt nie martwi się o producentów żywności czy choćby sprzętu AGD, choć te branże przy ogólnie niezbyt sprzyjającej koniunkturze eksportowej zdecydowanie błyszczą. Może mają za słabe związki zawodowe, które w razie draki są w stanie zagrozić strajkami czy blokadami? Wychodzi na to, że tylko takie argumenty mają teraz siłę przebicia.