Ktoś mógłby pomyśleć, że to bank modelowy, że polecę go wszystkim znajomym, rodzinie, będę pisała na jego temat peany. Bank ten jest bowiem poniekąd zaprzeczeniem wniosków z badania "Customer Journey. Analiza ścieżek zakupowych klientów banków w Polsce". Wynika z niego, że banki nie mają pojęcia dlaczego decydujemy się na kartę kredytową czy pożyczkę gotówkową, że bez zerknięcia nawet w najświeższą historię zachowań klienta zakładają, że każdy o dowolnej porze dnia i nocy radośnie krzyknie "tak!", gdy dostanie ofertę kredytu hipotecznego na 30 lat.
Ale mimo wielu plusów, mój bank nie może darować sobie, by jednak nie spróbować upodobnić się do innych bezmyślnych. Za każdym razem, gdy dzwonię do miłego konsultanta, podsumowuje on naszą konwersację sakramentalnym: "a może chce pani zadłużenie na karcie kredytowej rozłożyć na dogodne raty?", na co ja, z równie dużym namaszczeniem odpowiadam: "a czy kiedykolwiek w mojej długoletniej z wami przygodzie zdarzyło się, bym karty nie spłaciła na czas?", dłuższa pauza, aż w końcu: "hm, no nie, ale może jednak tym razem?", dziękuję, życzę miłego dnia i się rozłączam.
Za każdym razem zastanawiam się jednak, jak bezsensowna jest polityka banku, która w dziesięciu na dziesięć przypadkach proponuje mi ten sam produkt, którym nie mam podstaw być zainteresowana. Gdyby ktoś poświęcił trzy minuty na analizę mojej aktywności, zobaczyłby, że gdy tylko mam finansową nadwyżkę, przelewam ją do innego banku, który w przeciwieństwie do podstawowego daje mi rachunek oprocentowany na marne, bo marne, ale jednak 3 zamiast 0 proc.
Nikt się jednak na tyle nie wysila. Pewnie za sprzedaż rachunku konsultanci dostają znacznie niższą prowizję niż za wciśnięcie rat na karcie. Czemu więc miałoby się im chcieć dopasować ofertę banku do moich faktycznych potrzeb?