Tydzień temu napisałem, co myślę o sprawie OFE (dla porządku przypomnę: jest to problem zastępczy w stosunku do prawdziwych wyzwań stojących przed systemem emerytalnym i polskimi finansami publicznymi, w znakomity sposób odwracający uwagę od tych wyzwań). Ponieważ jednak w minioną środę rząd podgrzał atmosferę, prezentując kilka swoich pomysłów, wyszedłbym na głupiego, gdybym napisał felieton o czymś innym.
W przypadku systemu emerytalnego mamy do czynienia z wieloma graczami o różnych interesach, a w sporze każdy przyjmuje taki punkt widzenia, który najlepiej odpowiada jego interesom. Towarzystwa emerytalne są za utrzymaniem obecnego systemu, bo czerpią z niego zyski – minister finansów za zmianą, bo owym zyskom odpowiada rosnąca góra długu publicznego. Firmy żyjące z giełdy są za utrzymaniem, bo ruch na giełdzie oznacza wyższe ceny i marże – grupy roszczeniowe za likwidacją, bo będzie można więcej wyciągnąć z budżetu na bieżące wydatki. Osoby młode i lepiej zarabiające za utrzymaniem, bo wierzą w swoje „prywatne" oszczędności i zyski, które da im rynek – osoby starsze i skromniej uposażone, za ZUS, który daje jakieś minimum gwarancji.
A jak funkcjonowanie OFE wpływa na przyszłe emerytury i wzrost gospodarczy? O wpływie na przyszłe emerytury (nieznacznym) pisałem poprzednio. Teraz parę słów o wpływie na wzrost.
Wszyscy, którzy zabierają głos w tej sprawie, przedstawiają swoje oceny – od hurraoptymistycznych czyniących z OFE maszynkę do generowania inwestycji i wzrostu PKB po pesymistyczne, mówiące o maszynce do generowania długu publicznego i wzrostu podatków. Kto mówi prawdę, a kto kłamie? Nie kłamie nikt. Ekonomiści stosują po prostu różne założenia. Funkcjonowanie OFE powoduje, że minister finansów musi co roku przekazywać im z budżetu znaczne kwoty, zwiększając deficyt i dług publiczny. Z kolei OFE przynajmniej część tych pieniędzy inwestują w gospodarce. Pytanie, co dalej? Jeśli założymy, że minister finansów i tak planuje tak duży deficyt, jak się tylko da sfinansować, to wydatek na OFE musi skompensować ograniczeniem innych. Ogranicza wydatki konsumpcyjne, przekazuje za to środki do OFE, które je inwestują. A to oznacza przymusową zmianę struktury wydatków państwa na bardziej prorozwojową i służącą szybszemu wzrostowi PKB – przy takim samym wzroście długu, jaki byłby i bez OFE.
Ale można zrobić i założenie odwrotne – że minister finansów ogranicza wydatki, jak się tylko da. Skoro tak, to dodatkową wypłatę do OFE musi dodać do tego deficytu, który wynika z jego polityki i sytuacji gospodarczej. A skoro tak, to OFE nie generują żadnych dodatkowych oszczędności i inwestycji, bo ile one zaoszczędzą – o tyle rząd zwiększa dług. Nawet jeśli inwestycje OFE przynoszą dodatkowy wzrost, to jego efekty są pożerane przez wzrost długu publicznego, pociągający za sobą wzrost stóp procentowych i podatków.