Jej długość – w przypadku młodzieńca rozpoczynającego pracę „po szkole" – wynosi pół wieku. Umowa ta ma specyficzny charakter. Dotyczące jej przepisy prawne jedna ze stron może w każdej chwili zmienić. W pewnym sensie jest to oczywiste, gdyż przez tak długi czas wszystko może się zmienić. Chodzi jednak o to, aby takich zmian było jak najmniej. A jeśli już do nich dochodzi, powinny być uzasadnione ważnymi przyczynami, niemożliwymi do przewidzenia. Od tego zależy jakość państwa, stanowionego prawa oraz prowadzonej polityki gospodarczej. To, co rząd proponuje zrobić z OFE, wywracając do góry nogami cały system emerytalny, jest trzecią zmianą w ostatnim dwudziestoleciu. Przypomnę, że pierwsza była „reforma Kuronia" z 17 października 1991 r. Opierała się, ogólnie rzecz ujmując, na „zasadzie świadczenia godziwego". Wysokość świadczenia miała być ustalana według znanego wzoru. Mężczyzna, który rozpoczął pracę w wieku 18 lat (z dwuletnią przerwą na służbę wojskową), pracował przez cały okres aktywności zawodowej i przez 10 lat zarabiał średnią krajową, otrzymywał emeryturę w wysokości 88,4 proc. średniego wynagrodzenia. Plasowało to Polskę w ścisłej światowej czołówce pod względem wysokości świadczeń gwarantowanych przez państwo. Ustalając „świadczenie godziwe" trochę mniej interesowano się źródłami jego finansowania, zwłaszcza w kontekście pogarszającej się sytuacji na rynku pracy i zmniejszającej się relacji liczby osób płacących składki do liczby osób pobierających świadczenia. A mówiąc wprost, taka wysokość emerytur musiała w przyszłości rozsadzić FUS.
Stąd reforma z 17 grudnia 1998 r. oparta na wzorze: ile uskładasz, tyle dostaniesz. Oznaczała ona de facto obniżkę przyszłych emerytur, ale teoretycznie powinna chronić ZUS przed bankructwem. Teoretycznie, ponieważ część składek jest przekazywana do OFE, co zmniejsza przychody ZUS. Próbowano wprawdzie wmontować hamulce w postaci upowszechnienia nowego systemu i przekazywania na świadczenia pieniędzy z prywatyzacji. Rozwiązania te okazały się jednak zawodne, bo przywilejów emerytalnych nie odebrano, a tempo prywatyzacji słabło. Prawdopodobnie jednak nawet gdyby postępowano zgodnie z duchem tej reformy, to bez sztuczek finansowych, polegających na drukowaniu pieniędzy i zasypywaniu nimi dziury w FUS, system by się nie bilansował. Mechanizm, że państwo pożycza pieniądze i daje je OFE, aby mogły one pożyczać państwu, był przesądzony. Obecny zabór pieniędzy z funduszy to trzecia reforma. Jak można domniemywać, przyświeca jej zasada ratowania budżetu. Tyle że ratunek jest pozorny, bo dług jawny i dzisiejszy jest zamieniany na ukryty, który objawi się w przyszłości już nie dziurą, a kompletną pustką w finansach ZUS. I to spustoszenie jest najgorszą konsekwencją zabierania pieniędzy z OFE. Nikt ze zwolenników owej „reformy" nie potrafi powiedzieć, z czego będą finansowane świadczenia dla obecnie pracujących. A właśnie z nimi są zawierane pięćdziesięcioletnie umowy.