Z punktu widzenia makroekonomii, to oczywiście dobrze, że w odpowiedzi na wydłużający się kryzys gospodarczy nie zamroziliśmy na amen domowych budżetów. Rosnące wydatki zawsze pozwalają liczyć na rynkowe ożywienie. Sprzyja im polityka państwa polegająca na obniżaniu stóp procentowych i analitycy cieszą się, podając wiadomości o tym, że w maju kwota kredytów konsumpcyjnych wzrosła o ponad 1,2 mld zł (a w kwietniu zadłużenie z tytułu takich kredytów wzrosło według NBP o prawie 700 mln zł).
Warto jednak zadać sobie pytanie, kto te kredyty zaciąga. Bo – jak pokazują dane Rejestru Dłużników – niespłacone kwoty także rosną. Polacy zalegają instytucjom finansowym już z prawie 40 mld zł. W najbardziej dramatycznych przypadkach niespłacane są już nawet opłaty za domowe rachunki, ale gros z tej kwoty to jednak kredyty bankowe. Na rekordziście ciąży niespłacony dług przekraczający 100 mln zł!
Trudno ocenić czy są temu współwinne banki i niewystarczająca wnikliwość przy sprawdzaniu prezentowanych przez przyszłych dłużników dokumentów, czy też wahania kursów walut, nieudane inwestycje i losowe sprawy, jak np. skutkujące spadkami zarobków lub utratą pracy kryzysowe cięcia w firmach. Przeraża mnie liczba pokazująca, że 2,3 mln Polaków nie radzi sobie już zupełnie z domowym budżetem i opowieści znajomych mających styczność z branżą windykacji długów. Po ich wysłuchaniu jakoś nie chce mi się wierzyć, że każda z tych osób jest po prostu niewinną ofiarą kryzysu. Prawda jest taka, że niezależnie od sytuacji lubimy mieć lepszy samochód, większy telewizor i lubimy jechać na wakacje, bo cóż z tego, że pensja spadła, skoro życie ma się jedno.
W obecnym kryzysie eksperci do znudzenia przypominają o tzw. efekcie szminki, czyli o tym, że w czasie kryzysu branża kosmetyczna kurczy się wprawdzie w obszarze sprzedaży bardzo drogich produktów, ale – paradoksalnie – rośnie tam, gdzie mowa o tańszych luksusowych towarach (w tym np. właśnie o szminkach). Bo fajnie się czymś pocieszyć, nie rujnując jednak przy okazji osłabionego domowego budżetu.
My najwidoczniej lubimy się pocieszać nabytkami znacznie o większej wartości i znacznie większego gabarytu. Który być może czasem przesłania prostą prawdę: to „życie, które ma się jedno" z zaległościami na poziomie 100 mln zł też przecież nie przebiega już według wymarzonego scenariusza.