Rz: Od kilku lat Emirates jest ograniczany na niektórych rynkach. Chcielibyście więcej latać do Niemiec, pewnie do Francji, ale władze lotnicze w tych krajach mówią „nie". Czy bez tego możecie się rozwijać?
Tim Clark:
Europa musi przygotować się na to, że linie z Bliskiego Wschodu nie zamierzają zwijać interesów. I tak: w ostatnich 5 latach, kiedy większość świata była w recesji, my otwieraliśmy połączenia i odebraliśmy 44 nowe samoloty, większość to superjumbo A380. I jeśli europejskie potęgi miały nadzieję, że znikniemy z ich rynku, to bardzo się rozczarują, tym bardziej że im w tym biznesie idzie o wiele gorzej. Chyba dopiero do nich dociera, że jakoś muszą z nami konkurować. Przy tym strategia utrudniania nam rozwoju pokazała, że prowadzi do przegranej. Nie jesteśmy dopuszczani do rynku niemieckiego w takim stopniu, jak byśmy chcieli. Ale czy spowolniło to nasze operacje w Europie? 4 września otwieramy połączenie ze Sztokholmem, w lutym uruchomiliśmy połączenie z Warszawą, potem z Kopenhagą i Genewą. A na trasie do Barcelony damy airbusa A380.
Na trasie Dubaj – Warszawa macie bardzo dobre ceny. Kiedy zaczniecie tu zarabiać?
Byłbym bardzo zaskoczony, gdybyśmy już nie zarabiali. Nic o tym nie słyszałem – to znaczy, że jesteśmy już na plusie. Warszawa jest dla nas kierunkiem, na którym mamy wysokie zapełnienie samolotów.