Ekonomia, eksperci i dyrdymały

Publikacja: 11.09.2013 01:57

Norbert Biedrzycki, prezes ABC Data

Norbert Biedrzycki, prezes ABC Data

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Red

Nie trzeba mieć żadnego pojęcia o ekonomii, żeby wiedzieć, że średnio przypomina nauki ścisłe.  Gdyby mechanizmy gospodarki można było wtłoczyć w układ równań, niezawodnie podpowiadających dobre rozwiązania, giełda miałaby mniej więcej taki sens, jak loteria, której wynik można wyliczyć za pomocą odpowiedniego wzoru, a przypominająca zazwyczaj bieg z przeszkodami konkurencja byłaby równie celowa, co pierwszomajowy pochód.

Wszystko to całkiem oczywiste i choć niejeden Pomysłowy Dobromir próbował kształtować gospodarkę wedle własnych, jedynie słusznych wyobrażeń, wszelkiego rodzaju racjonalizacje (jak te z czasów, gdy każdego pierwszego maja świętowano sukcesy socjalistycznej gospodarki) prędzej czy później kończyły się spektakularną katastrofą. Kształtowanie ekonomii według reguł, dyktowanych przez ideologię, to fatalny pomysł.

Ekonomia jaka jest, każdy widzi, z tym, że po swojemu. I w naukach ścisłych zdarzały się spory, jednak dyskusje ekonomistów (głównie tych etatowych, nazywanych zazwyczaj ekspertami) nader często niebezpiecznie zbliżają się do politycznej debaty i chyba w szczególny sposób dotyczy to Polski, która, jakkolwiek by patrzeć, jest krajem zarówno po przejściach, jak z przeszłością. Związki ekonomii i polityki są w Polsce wręcz przerażająco silne, wskutek czego o gospodarce mówi się tu dość często językiem obfitującym w ideologiczne dogmaty, lecz niezwykle ubogim, gdy przychodzi do rzeczowych argumentów. Co prawda w naukach ścisłych również niekiedy spierano się nie o fakty, lecz poglądy, jednak trudno podejrzewać, by zażarty spór, dotyczący powiedzmy właściwości czarnych dziur, miał jakieś istotne znaczenie dla naszej rzeczywistości. Z dyskusjami ekonomistów jest niestety zupełnie inaczej.

W jednej z książek, napisanych przez profesora ekonomii, a zarazem byłego ministra finansów, znalazłem całkiem ciekawy przepis na serwowane nam codziennie przez polityków i powiązanych z nimi tak zwanych ekspertów, ekonomiczne dyrdymały: najpierw uprościć, a potem przesadzić. Jest w tym dużo racji, bo jeśli przyjrzeć się różnego rodzaju enuncjacjom, z pozoru dotyczącym ekonomii, lecz niosącym przede wszystkim ładunek ideologiczny, w każdej z nich odnajdziemy schemat, za pomocą którego można uzasadnić wszystko, co kto chce: zamiast analizy problemu, mamy ładnie brzmiące hasło, a zamiast możliwych rozwiązań jedno, ale za to stanowiące panaceum na wszystkie dolegliwości.

Opowiadanie ekonomicznych dyrdymał możliwe jest nie tylko dlatego, że w ekonomii nie ma teorii ostatecznych. Problem polega przede wszystkim na tym, że odróżnienie sensownych argumentów od ideologicznego bełkotu najczęściej wymaga od słuchaczy gruntownej znajomości rzeczy, a taką ma przecież nie każdy. Większość ludzi pozostaje wobec ekonomicznych dyrdymał zupełnie bezradna, z czego w polityce korzysta się nie tylko cynicznie, ale i bardzo skutecznie.

Ekonomia fascynowała mnie zawsze nie mniej od nauk ścisłych. A może nawet bardziej, właśnie dlatego, że ekonomia nauką ścisłą nie jest i nie zna prawd ustalonych raz na zawsze. Nie jestem w tej fascynacji odosobniony. W Stanach Zjednoczonych książki dotyczące gorących tematów w gospodarce potrafią szybować na szczyty list bestsellerów. Wśród polskich czytelników ekonomia nie cieszy się aż tak wielkim zainteresowaniem i chociaż istnieją chlubne wyjątki (takie jak książki wspomnianego już ekonomisty i zarazem byłego ministra finansów), o ekonomii lekkim piórem pisze się (a tym samym i czyta) niezbyt wiele.

Szkoda. Gdyby było inaczej, być może politycy (i tak zwani eksperci) mieliby trochę mniejsze pole do popisu. Może bardziej zastanawiali się nad tym, co mówią, świadomi, że mogą więcej stracić, niż zyskać na wygadywaniu ewidentnych głupot, zgodnych z aktualnymi potrzebami tego czy innego ugrupowania. Na szczęście znajomość ekonomii, niebędącej nauką ścisłą, nie jest zarezerwowana wyłączenie dla wtajemniczonych. W jakimś stopniu może mieć o niej pojęcie każdy. I z pewnością wszystkim żyłoby się od tego jeśli nie lepiej, to przynajmniej ciekawiej.

Nie trzeba mieć żadnego pojęcia o ekonomii, żeby wiedzieć, że średnio przypomina nauki ścisłe.  Gdyby mechanizmy gospodarki można było wtłoczyć w układ równań, niezawodnie podpowiadających dobre rozwiązania, giełda miałaby mniej więcej taki sens, jak loteria, której wynik można wyliczyć za pomocą odpowiedniego wzoru, a przypominająca zazwyczaj bieg z przeszkodami konkurencja byłaby równie celowa, co pierwszomajowy pochód.

Wszystko to całkiem oczywiste i choć niejeden Pomysłowy Dobromir próbował kształtować gospodarkę wedle własnych, jedynie słusznych wyobrażeń, wszelkiego rodzaju racjonalizacje (jak te z czasów, gdy każdego pierwszego maja świętowano sukcesy socjalistycznej gospodarki) prędzej czy później kończyły się spektakularną katastrofą. Kształtowanie ekonomii według reguł, dyktowanych przez ideologię, to fatalny pomysł.

Pozostało 80% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację