Nie trzeba mieć żadnego pojęcia o ekonomii, żeby wiedzieć, że średnio przypomina nauki ścisłe. Gdyby mechanizmy gospodarki można było wtłoczyć w układ równań, niezawodnie podpowiadających dobre rozwiązania, giełda miałaby mniej więcej taki sens, jak loteria, której wynik można wyliczyć za pomocą odpowiedniego wzoru, a przypominająca zazwyczaj bieg z przeszkodami konkurencja byłaby równie celowa, co pierwszomajowy pochód.
Wszystko to całkiem oczywiste i choć niejeden Pomysłowy Dobromir próbował kształtować gospodarkę wedle własnych, jedynie słusznych wyobrażeń, wszelkiego rodzaju racjonalizacje (jak te z czasów, gdy każdego pierwszego maja świętowano sukcesy socjalistycznej gospodarki) prędzej czy później kończyły się spektakularną katastrofą. Kształtowanie ekonomii według reguł, dyktowanych przez ideologię, to fatalny pomysł.
Ekonomia jaka jest, każdy widzi, z tym, że po swojemu. I w naukach ścisłych zdarzały się spory, jednak dyskusje ekonomistów (głównie tych etatowych, nazywanych zazwyczaj ekspertami) nader często niebezpiecznie zbliżają się do politycznej debaty i chyba w szczególny sposób dotyczy to Polski, która, jakkolwiek by patrzeć, jest krajem zarówno po przejściach, jak z przeszłością. Związki ekonomii i polityki są w Polsce wręcz przerażająco silne, wskutek czego o gospodarce mówi się tu dość często językiem obfitującym w ideologiczne dogmaty, lecz niezwykle ubogim, gdy przychodzi do rzeczowych argumentów. Co prawda w naukach ścisłych również niekiedy spierano się nie o fakty, lecz poglądy, jednak trudno podejrzewać, by zażarty spór, dotyczący powiedzmy właściwości czarnych dziur, miał jakieś istotne znaczenie dla naszej rzeczywistości. Z dyskusjami ekonomistów jest niestety zupełnie inaczej.
W jednej z książek, napisanych przez profesora ekonomii, a zarazem byłego ministra finansów, znalazłem całkiem ciekawy przepis na serwowane nam codziennie przez polityków i powiązanych z nimi tak zwanych ekspertów, ekonomiczne dyrdymały: najpierw uprościć, a potem przesadzić. Jest w tym dużo racji, bo jeśli przyjrzeć się różnego rodzaju enuncjacjom, z pozoru dotyczącym ekonomii, lecz niosącym przede wszystkim ładunek ideologiczny, w każdej z nich odnajdziemy schemat, za pomocą którego można uzasadnić wszystko, co kto chce: zamiast analizy problemu, mamy ładnie brzmiące hasło, a zamiast możliwych rozwiązań jedno, ale za to stanowiące panaceum na wszystkie dolegliwości.
Opowiadanie ekonomicznych dyrdymał możliwe jest nie tylko dlatego, że w ekonomii nie ma teorii ostatecznych. Problem polega przede wszystkim na tym, że odróżnienie sensownych argumentów od ideologicznego bełkotu najczęściej wymaga od słuchaczy gruntownej znajomości rzeczy, a taką ma przecież nie każdy. Większość ludzi pozostaje wobec ekonomicznych dyrdymał zupełnie bezradna, z czego w polityce korzysta się nie tylko cynicznie, ale i bardzo skutecznie.