Włosi mają pizzę, spaghetti, parmezan, a Francuzi choćby sery czy bagietkę. Większość krajów może się pochwalić jakimś specjałem znanym niemal na całym świecie – nawet niewielka Belgia słynąca w końcu z pralin.
Polska staje się coraz poważniejszym eksporterem żywności, ale choć wielu konsumentów w Europie ją kupuje, to mogą sobie nawet nie zdawać sprawy, skąd pochodzi. Sieci handlowe, także odpowiadające za rosnący eksport, zazwyczaj w Polsce zlecają produkcję swoich marek własnych, więc znów tylko wyjątkowo wnikliwy konsument dowie się o kraju pochodzenia.
A szkoda, ponieważ na tle konkurencji z Zachodniej Europy nasi producenci naprawdę nie mają się czego wstydzić. Przez lata mówiono w kontekście specjalności eksportowych głównie o wódce, której faktycznie eksportujemy dużo, ale poszczególne marki nie są zbyt mocno kojarzone. Czy jeszcze możemy się pochwalić czymkolwiek innym? Niestety nie za bardzo, ponieważ o ile eksportujemy dużo mięsa, to trudno uczynić swój znak firmowy z surowego drobiu. Wołowina to co innego, ale akurat w tym przypadku z takimi eksporterami jak choćby Argentyna nie mamy szans.
To dobrze, że eksport rośnie i Komisja daje pieniądze na promocję żywności. A co się stanie, gdy te środki się skończą? Czy bez wsparcia nadal będzie można osiągać tak dobre wyniki? Niestety wygląda na to, że tak nie będzie. Ale lepiej siać propagandę sukcesu. Tylko po co rozmieniać się na drobne, zamiast skupić się na jednym, maksymalnie dwóch sektorach.