Przykłady? Choćby to, jak Unia radzi sobie z globalnym kryzysem finansowym. Dysponuje większymi zasobami kapitału i bardziej zrównoważoną gospodarką niż USA. Podobnie jak Amerykanie emituje pieniądz globalny (czyli akceptowany na całym świecie). Ale kiedy przychodzi do podejmowania decyzji, latami kłóci się, stojąc w miejscu. A Amerykanie działają, dzięki czemu osiągają o niebo lepsze wyniki gospodarcze, odbudowują zaufanie do swoich finansów, a znaczną częścią swoich problemów obciążają resztę świata.
Świeży przykład to Ukraina. To tutaj doszło do ekonomiczno-politycznego starcia między Unią i Rosją. Dla przypomnienia: PKB krajów Unii, liczony według bieżących kursów walut, to ponad 16 bilionów dolarów. PKB Rosji to 2 biliony dolarów , czyli osiem razy mniej. Różnica w sile finansowej jest jeszcze większa: skala rynku bankowego Unii (zgromadzonego w bankach kapitału) to 21 bilionów dolarów. W Rosji – niecały bilon. Słynne rezerwy walut i złota, którymi tak lubi się szczycić Rosja (pół biliona dolarów), są wprawdzie tylko o połowę mniejsze od rezerw krajów Unii, ale z prostego powodu – strefa euro w ogóle nie potrzebuje rezerw walutowych, bo używa waluty, która jest akceptowana na całym świecie. Rosja dysponuje wielkimi zasobami surowców, które Unii bardzo się mogą przydać. Ale nie dysponuje ani kapitałem, ani technologiami, które są niezbędne do ich wydobycia i dostarczenia. A postęp technologiczny powoduje, że w przyszłości Unia będzie miała znacznie większą swobodę wyboru dostawców niż dzisiaj, co radykalnie osłabi pozycję Moskwy, a w ślad za prawdopodobnym spadkiem cen ropy i gazu zagrozi jej stabilności finansowej Rosji.
Słowem, starcie europejskiego giganta z rosyjskim przeciętniakiem. Efekt? Kiedy trzeba położyć na stole kilka miliardów euro, których domaga się (prawie jak łapówki) prezydent Ukrainy, Rosja robi to bez mrugnięcia okiem. Unii na to nie stać. Kiedy trzeba podjąć jakieś decyzje, które mogłyby przestraszyć rząd w Kijowie (np. sankcje wymierzone w interesy ukraińskich polityków i oligarchów), Rosja robi to wręcz z sadystyczną przyjemnością, Unia się waha. Kiedy trzeba się zdobyć na jakikolwiek gest pokazujący Ukraińcom, że UE w jakiejś choćby odległej przyszłości może objąć i ich kraj – Europa boi się powiedzieć cokolwiek.
My oczywiście mamy o to głównie pretensje do Niemców, Francuzów, Brytyjczyków. Ale proponuję, żebyśmy zadali sobie pytanie – co my jak naród jesteśmy gotowi zrobić, by Unia nauczyła się wreszcie skutecznie działać? Przyjąć euro? Oczywiście, że nie, bo boimy się, że wzrosną ceny. Dać Unii więcej swobody w kreowaniu polityki zagranicznej? Nie, przecież odbyłoby się to kosztem naszej suwerenności. Harmonizować politykę gospodarczą? Pewne, że nie, przecież wtedy Bruksela mogłaby zakazać naszemu Sejmowi zwiększenia deficytu budżetowego. Nasz pomysł na Unię jest inny – jak to określił jeden z polityków, oddając chyba dość celnie nastroje znacznej części społeczeństwa, chodzi głównie o to, żeby „wycisnąć brukselkę" i dostać jak najwięcej pieniędzy.
Pieniądze dostajemy. Ale nie dziwmy się, że kiedy najbardziej chcemy, by Unia zrobiła coś więcej – wtedy jej po prostu nie ma.