Dylemat: zysk tour operatora czy bezpieczeństwo podróżnych jest niestety coraz bardziej aktualny, przynajmniej w Egipcie, ale też w Tajlandii czy Wenezueli. W ostatnią środę wróciłem z Taby w Egipcie z pobytu, który zbiegł się z zamachem na koreańskich turystów, właśnie w Tabie. Zamach, niestety udany, miał miejsce w niedzielę 16 lutego. Już następnego ranka w poniedziałek 17 lutego dowiedziałem się od znajomych Niemców, że niemieckie biura podróży wstrzymują loty do Taby i nie będą dowozić tam nowych turystów. Biura brytyjskie, w tym Thomson, bezpośrednie loty do Taby wstrzymały już dawno w ubiegłym roku, co akurat brytyjskim turystom opisującym swe wrażenia na portalu Trip Advisor się nie podobało i ci co ukochali Tabę jeździli do niej kilkaset kilometrów samochodami bądź autokarami z lotniska w Sharm El Sheikh.

Abstrahując jednak od wcześniejszych działań Thomsona po zamachu w Tabie w hotelu, w którym mieszkałem wraz z rodziną i przyjaciółmi, gwałtownie zaczęło ubywać wypoczywających z krajów takich jak Niemcy, Wielka Brytania czy Francja i Włochy. Inaczej mówiąc turyści z tych nacji tylko opuszczali Tabę, ale już nie przyjeżdżali nowi, bo tour operatorzy z ich krajów dbając o ich bezpieczeństwo wstrzymali ich wysyłanie do zagrożonego rejonu, mimo że Egipcjanie do ochrony turystów zmobilizowali zarówno wojsko, jak i agencje ochrony. W naszym hotelu przemykali żołnierze z bronią, a ochroniarze kręcili się po całym jego terenie w dzień i w nocy. Zastanawiałem się co będzie z nami Polakami, ale okazało się, że nic. Oficjalny mail z biura podróży i wypowiedzi rezydentki wskazywały, że nic się nie zmienia poza tym, że odwołano wszelkie lokalne wycieczki.

W rezultacie w drugim tygodniu naszego pobytu w hotelu byli prawie sami Polacy poza nielicznymi osobami z Rosji, Francji i Włoch, które pojawiały się w hotelu w sposób raczej niezorganizowany przez biura podróży. Recepcjoniści pytani o nowych gości odpowiadali, że prawie nikt nie przyjeżdża i odnotowywano po jednym, dwóch pojedynczych przyjazdach dziennie. Jednak jak przyszło do naszego wyjazdu to okazało się, że w jego dniu przyjazdów będzie aż szesnaście. Nietrudno zgadnąć skąd. Wszystkie z Polski.

Można więc wysnuć z tego wniosek, że w przeciwieństwie do swych zagranicznych odpowiedników polscy tour operatorzy zdają się mniej zważać na bezpieczeństwo swych gości, a bardziej na swe finanse. Na usprawiedliwienie rodzimych biur trzeba przyznać, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych po raz kolejny przy aktualizacji ostrzeżenia dla podróżujących po Egipcie (z 17 lutego, a więc dzień po zamachu w Tabie) zastosowało skomplikowaną formułkę, w myśl której odradzając wszelkie podróże do Egiptu poza główne ośrodki turystyczne nad Morzem Czerwonym „...uznaje jednocześnie za możliwe z punktu widzenia bezpieczeństwa obywateli polskich, wyjazdy zorganizowane z Polski do egipskich ośrodków turystycznych nad Morzem Czerwonym,  kategorycznie ostrzegając jednak przed wszelkimi wyjazdami indywidualnymi oraz grupowymi poza ośrodki turystyczne.". Oby tylko ta urzędnicza nowomowa wespół z parciem biur podróży na zysk nie zakończyła się kiedyś zamachem na polskich turystów.