Pierwsza niewiadoma: węgiel. Premier Donald Tusk deklaruje oficjalnie, że to paliwo ma być podstawą energetyki. Wiadomo, węgla kamiennego mamy w bród, więc nikt obcy (czytaj Rosja) dostaw nie przyblokuje. Problem w tym, że polskie „czarne złoto" już dzisiaj z powodów wysokich kosztów kopalń konkurencji cenowej z tym z importu nie wytrzymuje. Leży go na zwałach tyle, ile przez rok sprowadzamy z zagranicy, głównie zresztą z Rosji. Górnicze płace będą w przyszłości rosły, tak jak w całej gospodarce, coraz bardziej podbijając koszty wydobycia. Jego opłacalność w przyszłości to wielki znak zapytania.

Druga niewiadoma to polityka Unii. Proekologicznie nastawieni politycy europejscy nie zrezygnują z forsowania śmiałych celów w redukcji CO2. Ich powodzenie w tej krucjacie będzie oznaczać dodatkowy koszt obciążający opartą na węglu energetykę, a w efekcie przedsiębiorców i konsumentów.

Trzecia niewiadoma to... budżet państwa. Agresja Rosji na Krymie sprawia, że ożywa dyskusja o szybszym wejściu Polski do strefy euro. Chcąc przyjąć wspólną walutę, musimy spełnić kryteria z Maastricht, np. ograniczyć deficyt finansów publicznych do 3 proc. PKB. To oznacza, że minister finansów będzie wywierał stały nacisk na ministra skarbu, by ten wyciskał jak najwięcej dywidend z państwowych spółek, w tym energetycznych. Większe dywidendy to mniej pieniędzy na inwestycje.

Czwarta niewiadoma to przyszłe relacje między opłacalnością prądu produkowanego na bazie gazu, atomu i węgla. Jeśli USA zdecydują się eksportować gaz z łupków, cena paliwa w Europie drastycznie spadnie. A to jeszcze bardziej naruszy ekonomiczne podstawy wydobycia węgla. Dlatego twarde deklarowanie dzisiaj, że polska energetyka po wsze czasy będzie węglem stała, to kiełbasa wyborcza mająca zapewnić poparcie na Śląsku.