Czy brać przykład z Orbána

Należy docenić inicjatywy jego rządu na rzecz poprawy konkurencyjności Węgier i wzrostu zatrudnienia. ?Ale czy skłonność do ręcznego sterowania gospodarką nie wykolei jej w przyszłości – pyta ekonomista Pracodawców RP.

Publikacja: 04.04.2014 08:38

Wiktor Orban

Wiktor Orban

Foto: AFP

Wybory parlamentarne na Węgrzech, które odbędą się 6 kwietnia, są dobrą okazją do podsumowania działań rządu Viktora Orbána. W ostatnich czterech latach najszerzej komentowane były najbardziej kontrowersyjne decyzje polityczne węgierskiego premiera. Równie interesującym zagadnieniem, któremu poświęcano jednak znacznie mniej uwagi, jest to, w jaki sposób jego rząd – dysponując konstytucyjną większością w parlamencie – wykorzystał szansę na przeprowadzenie gruntownych reform gospodarczych. Przyjrzenie się tym zmianom pozwoliłoby na znalezienie ciekawych rozwiązań, które warto by rozważyć także w Polsce.

Utracona przewaga

Poddając ocenie dokonania rządu Fideszu, warto pamiętać, w jakich warunkach przyszło mu działać. Po upadku komunizmu Węgry poradziły sobie z transformacją własnej gospodarki dużo słabiej niż większość państw regionu. W 1990 r. PKB przypadający na mieszkańca tego naddunajskiego kraju (mierzony parytetem siły nabywczej) był o 60 proc. wyższy niż w Polsce. W kolejnych 20 latach przewaga ta topniała, bo zbyt często Węgrzy szukali drogi na skróty. Unikali trudnych decyzji, przedkładając realizację bieżących interesów ponad troskę o długofalowy rozwój gospodarki. W konsekwencji w 2012 r. Polska była już – zgodnie z powyższą miarą – bogatsza od Węgier o ponad 7 proc.

Kiedy okazywało się, że zagrożona staje się realizacja założeń budżetowych, rząd bez wahania sięgał po fiskalną broń masowego rażenia – tzw. podatki antykryzysowe

Brak odpowiedzialności rządzących w Budapeszcie przejawiał się m.in. w słabej dyscyplinie finansów publicznych. W latach 2002–2007 deficyt sektora instytucji rządowych oraz samorządowych przekraczał ?5 proc. PKB. Stymulowanie gospodarki pożyczonymi pieniędzmi po pewnym czasie zaczęło przynosić rezultat przeciwny do zamierzonego. Już w 2007 r. Węgry z realną dynamiką PKB na poziomie 0,1 proc. balansowały na krawędzi recesji. W tym samym czasie na globalnych rynkach finansowych w najlepsze trwała szarża ku nowym szczytom notowań akcji na giełdach. Gdy wybuchł globalny kryzys finansowy, Budapeszt był już pogrążony w potężnych długach.

Ograniczona swoboda działania

To, w jakich warunkach przyszło działać gabinetowi Orbána, w znacznym stopniu zdeterminowało jego działania. Warto przypomnieć, że w przeszłości Orbán nie był wcale orędownikiem utrzymywania zrównoważonego budżetu. Będąc w opozycji, kierowana przez niego partia opowiadała się wręcz za dalszym rozszerzaniem bardzo kosztownych przywilejów socjalnych, w tym m.in. przyznaniem emerytom czternastek.

Przyjęte na Węgrzech w ciągu ostatnich czterech lat rozwiązania można podzielić na trzy grupy: słuszne i warte przeniesienia również na polski grunt, słuszne, lecz rozwiązujące problemy, z którymi dawno sobie poradziliśmy, i nietrafione, których kopiowanie w Polsce byłoby wysoce niewskazane.

Firmy nie znały dnia ani godziny

Orbán usprawnił bardzo nieszczelny system ubezpieczeń społecznych

Zacznijmy od tego, co najgorsze. Działania Orbána niejednokrotnie były doraźne i nieprzemyślane. Kiedy się okazywało, że zagrożona staje się realizacja przyjętych założeń budżetowych, rząd bez wahania sięgał po fiskalną broń masowego rażenia – tzw. podatki antykryzysowe. Dodatkowe bolesne obciążenia nakładano na wybrane sektory gospodarki – banki, firmy energetyczne i telekomunikacyjne, a także duże sieci handlowe. Węgierskiemu parlamentowi zdarzało się nawet wprowadzać podatki retroaktywne – a więc działające wstecz – czy przegłosowywać ustawę cofającą obniżkę podatku CIT dla większych firm, którą sam kilka miesięcy wcześniej uchwalił.

Standardową praktyką stało się również coroczne ogłaszanie, że termin likwidacji nadzwyczajnego podatku zostanie przesunięty, aż w końcu postanowiono, że ta prowizorka będzie obowiązywać już na stałe. Rząd Orbána nie miałby tak złej reputacji, gdyby od razu wprowadził to, czego chciał, a nie stale zmieniał swoje decyzje, pogłębiając chaos. Biznesu nie zabijają bowiem wyłącznie zbyt wysokie obciążenia fiskalne, lecz nieprzewidywalne i niestabilne prawo podatkowe.

Ręczne sterowanie

Ostatnich kilka lat pokazało również, iż węgierski rząd ewidentnie przejawia dużą skłonność do ręcznego sterowania gospodarką. Kiedy Orbán uznał, że stopy procentowe są zbyt wysokie, nic nie mogło go powstrzymać przed pogwałceniem niezależności banku centralnego, aby tylko osiągnąć cel.

Węgierski rynek jest w coraz większym stopniu regulowany przez państwo. Jednym z przejawów narastającego interwencjonizmu było administracyjne obniżenie cen energii elektrycznej i gazu o 20 proc. Stanowiło to ewidentną zagrywkę przedwyborczą, tym bardziej że ich dostawców zobowiązano, aby w przesyłanych klientom rachunkach podawali kwoty zaoszczędzone dzięki działaniom rządzącej partii – i to w charakterystycznych dla Fideszu kolorze i czcionce, żeby nie pozostawić pola do jakichkolwiek wątpliwości.

Stabilizacja finansów publicznych

Tuż po przejęciu sterów władzy Orbán kontynuował cięcia budżetowe zapoczątkowane jeszcze przez gabinet socjalistycznego premiera Gordona Bajnaia. Podjął się również przeprowadzenia reform strukturalnych w ramach programu Széll Kálmán. Zlikwidowano wówczas możliwość przechodzenia na wcześniejsze emerytury oraz usprawniono bardzo nieszczelny system ubezpieczeń społecznych. W 2007 r. renty pobierało na Węgrzech aż 12 proc. osób w wieku produkcyjnym, co stanowiło ewenement w skali całej OECD.

Rząd Fideszu podjął ponadto wysiłki na rzecz zwiększenia efektywności kosztowej ponoszonych wydatków publicznych. W efekcie deficyt sektora finansów spadł w 2012 r. do 2,0 proc. PKB, a dług zmalał do 2013 r. o 4 proc. PKB. W celu zapobieżenia ponownemu wzrostowi zadłużenia państwa wprowadzono konstytucyjny limit długu publicznego – w wysokości 50 proc. PKB – oraz antycykliczną regułę wydatkową. Rozwiązania te zaczną obowiązywać od 2016 r.

Chociaż pewne sukcesy rządu Orbána dotyczące redukcji deficytu i zadłużenia są niewątpliwe, to jednak trudno wśród jego działań w tym zakresie znaleźć coś, czego Polska mogłaby się od niego nauczyć. Należy pamiętać o tym, że część swojej konsolidacji fiskalnej Węgry zawdzięczają faktycznej likwidacji kapitałowego filaru systemu emerytalnego. Tymczasem nasze reguły fiskalne działają już od wielu lat, a w przyszłym roku budżetowym uzupełni je stabilizująca reguła wydatkowa.

Dał nam przykład Orbán, jak usprawniać podatki mamy

Nie wszystkie wprowadzone w ostatnim okresie na Węgrzech zmiany dotyczące podatków były chaotyczne i miały wyłącznie doraźny charakter. Część z nich wpisywała się w dobrze przemyślaną, długofalową strategię. Rząd Orbána wprowadził prostszy, liniowy podatek PIT w wysokości 16 proc. Efektywna stawka obniżyła się jeszcze bardziej dzięki zmianie sposobu obliczania podstawy opodatkowania. Podatek CIT dla małych i średnich firm został zmniejszony – z 19 do 10 proc.

Powstały za sprawą tej obniżki ubytek dochodów budżetowych skompensowano podwyżką VAT z 25 do 27 proc. oraz podniesieniem akcyzy. W ten sposób przesunięto ciężar opodatkowania z pracy i kapitału na konsumpcję. To bardzo dobre rozwiązanie, gdyż pobór podatków pośrednich jest skuteczniejszy i mniej kosztowny niż bezpośrednich.

W sposób neutralny dla budżetu ograniczono także pozapłacowe koszty pracy, wspierając tym samym wzrost zatrudnienia. Niestety, w przypadku Polski mamy wyłącznie do czynienia z jednostronnym zwiększaniem obciążeń fiskalnych – podniesiono VAT, ale nie obniżono w zamian podatków dochodowych. Wciąż żyjemy w złudzeniu, że możemy mieć to, co najlepsze z dwóch światów. Trwanie w takim rozkroku jest nieracjonalne. Powinniśmy wybrać uproszczenie i ograniczenie skali opodatkowania czynników produkcji, a więc kapitału i pracy. Tutaj jak najbardziej powinniśmy wziąć przykład z Węgier.

Wzrost zatrudnienia ?pomimo recesji

Bez wątpienia największym sukcesem obecnego rządu węgierskiego jest stale rosnący poziom zatrudnienia. Pomimo słabego tempa wzrostu gospodarczego w ostatnich latach, a nawet recesji w 2012 r., od 2010 r. liczba osób pracujących wzrosła o blisko 300 tys. – co oznacza, że cel stawiany przed rządowym Narodowym Programem Zatrudnienia został w zasadzie zrealizowany.

Viktor Orbán liczy na dalsze tworzenie nowych miejsc pracy. Do 2020 r. stopa zatrudnienia wśród osób w wieku produkcyjnym ma wzrosnąć nad Dunajem do 75 proc.  Dotychczasowe efekty osiągnięto dzięki zaostrzeniu kryteriów przyznawania świadczeń socjalnych, obniżeniu pozapłacowych kosztów pracy za sprawą przeprowadzonych reform podatkowych, a także szeroko zakrojonym programom aktywizacyjnym. Prowadzone są one przez wyłonione w konkursach organizacje społeczne i przedsiębiorców, a nie bezpośrednio przez podmioty publiczne.

Oczywiście dopiero z perspektywy czasu będzie można ocenić, na ile obecny wzrost liczby pracujących jest wyłącznie efektem państwowego interwencjonizmu. Jednak przynajmniej dwie z trzech recept Orbána na tworzenie warunków do zwiększania poziomu zatrudnienia są warte wprowadzenia także w Polsce – zwłaszcza że jedną z największych bolączek naszej gospodarki, podobnie jak w przypadku Węgier, jest wciąż niski współczynnik aktywności zawodowej.

Wybory parlamentarne na Węgrzech, które odbędą się 6 kwietnia, są dobrą okazją do podsumowania działań rządu Viktora Orbána. W ostatnich czterech latach najszerzej komentowane były najbardziej kontrowersyjne decyzje polityczne węgierskiego premiera. Równie interesującym zagadnieniem, któremu poświęcano jednak znacznie mniej uwagi, jest to, w jaki sposób jego rząd – dysponując konstytucyjną większością w parlamencie – wykorzystał szansę na przeprowadzenie gruntownych reform gospodarczych. Przyjrzenie się tym zmianom pozwoliłoby na znalezienie ciekawych rozwiązań, które warto by rozważyć także w Polsce.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Fundusze Europejskie stawiają na transport intermodalny