Dotąd mógł wypłacać emerytury i pensje w budżetówce tylko dzięki miliardom euro płynącym z Unii Europejskiej i MFW. Teraz wrócił na rynek finansowy. I to z sukcesem. Inwestorzy mu zaufali. Chcieli kupić siedem razy więcej obligacji, niż oferowano. Zażądali przy tym oprocentowania niewiele większego, niż płaci obecnie polski rząd za swoje obligacje.

Dla Unii Europejskiej sukces Grecji oznacza koniec przepowiedni o rozpadzie strefy euro. Jeszcze cztery lata temu wydawało się, że Ateny nie mają innego wyjścia, jak porzucić wspólną walutę i wrócić do drachmy. A ekonomiści snuli projekty aksamitnego podziału eurostrefy i powrotu do wielu walut narodowych, w najlepszym razie stworzenia dwóch: silnego euro dla państw Północy i słabego ?– dla Południa. Dzisiaj te projekty można odłożyć ?ad acta, a samo euro jest najsilniejsze względem dolara od 2011 r.

Strefa wspólnej waluty przetrwała. I jak na kogoś składanego do grobu ma się całkiem nieźle. Wyszła z recesji, a niektórzy ekonomiści widzą w niej nawet przyszłą siłę napędową światowej gospodarki. Chorzy do niedawna członkowie eurolandu ?Irlandia, Hiszpania czy Portugalia są na różnym etapie rekonwalescencji. Nikt już w nich nie widzi bankrutów, jak jeszcze parę lat temu.

Co z tego wszystkiego wynika dla naszego kraju? Że zniknął argument, iż nie wchodzi się do domu, w którym szaleje pożar. ?Czas najwyższy poważnie ?się zastanowić, kiedy powinniśmy do strefy ?euro wejść – tym bardziej ?że właśnie wykuwa się jej przyszły kształt i lepiej ?być przy stole negocjacyjnym, niż czekać w korytarzu.

Stanie tam, gdzie hulają przeciągi, grozi solidnym przeziębieniem. ?Zwłaszcza teraz, gdy prawdziwy problem UE ma nie z Grecją, ale u nas po sąsiedzku, zaraz za naszą wschodnią granicą.