Blamażu nie było. Był wielki kac. I to nie z powodu drużyny narodowej. Ból głowy nas dopadł, gdy budowniczowie stadionów zaczęli plajtować, a władze miast wzbogaconych w te piękne obiekty zdały sobie sprawę, że trzeba do nich latami dopłacać.

Taki jest koszt leczenia narodowych kompleksów za pomocą imprez sportowych. Już go ponieśliśmy, na drugi raz nas nie stać. Dlatego pod mocną lupę bierzemy koszty zimowych igrzysk olimpijskich w 2022 r. w Krakowie i Zakopanem. Jako podatnicy mamy prawo znać rachunek.

Władze stolicy Małopolski zaczęły wczoraj spotkania informacyjne z mieszkańcami przed referendum w sprawie organizacji igrzysk. Czy zdominują je głosy entuzjastów, że Tatry po olimpiadzie staną się równie bogate jak Alpy albo że Kraków zyska i wizerunkowo, i turystycznie? Entuzjaści twierdzą, że koszt organizacji igrzysk to „tylko 5,5 mld zł". Bagatelizują szacunki, że już na starcie to sześć razy więcej.

Nawet bez igrzysk wizerunek Kraków ma niezły, turystów już dzisiaj tu nie brakuje. Ma natomiast wraz z regionem poważne braki w infrastrukturze komunikacyjnej. Lokalne władze chcą jej budowę „podpiąć" pod igrzyska, by pojawiły się pieniądze z budżetu i twardy termin na ukończenie inwestycji. Krakusy potrafią liczyć, więc nie ryzykujmy kosztownego przedstawienia sportowego pod Wawelem i zbudujmy im drogi i linie tramwajowe tak po prostu, bez specjalnej okazji. Zaoszczędzimy wiele miliardów. I unikniemy kaca. Jedno Euro 2012 wystarczy.