Ważne, aby wszystko było zgodne z prawem i odbywało się w kulturalnej atmosferze. Niestety bardziej bulwersuje mnie, że zawierane są także mniej lub bardziej formalne porozumienia, które biją w szarych obywateli poszczególnych krajów.
W weekend w polskiej telewizji mieliśmy okazję obejrzeć film o tym, jak pod wpływem nacisków koncernów farmaceutycznych pewien amerykański kongresmen z pomocą policji aresztował dziewczynę, która pojechała do Meksyku kupić leki dla swojej matki. Miała zostać ukarana dla przykładu, aby amerykańscy obywatele nie myśleli o tym, by kupować dużo tańsze leki zagranicą. Fikcja? Na szczęście tak.
Niestety to, że koncerny farmaceutyczne ustalają horrendalne ceny na produkowane przez siebie specyfiki dostępne w Europie, podczas gdy leki o identycznym składzie dostępne np. w Indiach potrafią być czterdziestokrotnie tańsze już fikcją nie jest.
Jeszcze bardziej bulwersujące jest to, że są to leki stosowane przy leczeniu raka. W Polsce wprawdzie podlegają refundacji, ale tylko, jeśli jest to pierwsza forma terapii stosowana przez lekarza. Jeżeli pacjent brał już wcześniej refundowany specyfik, po zmianie leku na inny, NFZ odmawia kolejnej refundacji.
Co robią lekarze? Podpowiadają, że ten sam specyfik można ściągnąć z Indii płacąc zamiast 40 tys. zł za opakowanie, zaledwie 1-1,5 tys. zł. Zdesperowani chorzy oczywiście starają się korzystać z tej opcji narażając się na sankcje. Lek o identycznym składzie dostępny w Indiach może być bowiem sprzedawany wyłącznie w Indiach, a jego wywóz z kraju może podlegać opodatkowaniu.