Światowe rynki zachowywały się dosyć powściągliwie przez wiele miesięcy rosyjsko-ukraińskiej konfrontacji, choć od czasu do czasu dochodziło na nich do mocnych zawirowań. Nie oznacza to jednak, że nie zareagują dużo mocniej, jeśli Putin rozpocznie agresję na pełną skalę na Ukrainę. Taka inwazja sprawiłaby, że inwestorzy w panice pozbywaliby się rosyjskich aktywów. Rykoszetem dostałyby inne rynki wschodzące, w tym Polska, czyli najpłynniejszy rynek regionu. Czekałyby nas wówczas spadki na giełdzie.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, ile straciliby inwestorzy na warszawskim parkiecie, ale światowe rynki od dawna już czekały na pretekst do korekty. Złoty też by tracił, najprawdopodobniej mocniej niż w lutym i marcu, kiedy zaogniła się sytuacja na Wschodzie. Drobni inwestorzy, podobnie jak wielcy, uciekaliby do tzw. bezpiecznych przystani, czyli zyskiwałyby takie waluty jak dolar, jen i frank szwajcarski. W górę poszłaby cena złota (od tysięcy lat najpewniejszego zabezpieczenia majątku) oraz najprawdopodobniej również ropy (co mocno dotknęłoby polskich kierowców). Spadałaby rentowność amerykańskich i niemieckich obligacji. Jak mocno zyskiwałyby te tzw. bezpieczne aktywa, zależałoby od tego, jak długo potrwałby kryzys militarny, jaki byłby jego przebieg (czy rosyjskie wojska dotarłyby tylko do Doniecka, do Kijowa, czy aż do polskiej granicy) oraz tego, jak zareagowałby Zachód.

Bardzo ostre sankcje robiące z Rosji światowego pariasa i szybkie rozmieszczenie zachodnich wojsk w naszym regionie mogłoby skłonić Putina do opamiętania. Lub skłonić jego rywali z wewnątrz kremlowskiego systemu władzy do pozbycia się „szalonego cara". Rynek zareagowałby wówczas z ulgą. Niestety, stałoby się tak również wtedy, gdyby Zachód poszedł na „nowe Monachium" i zgodził się zrobić z Ukrainy państwo ?w rosyjskiej strefie.