Wprawdzie dynamika PKB jest o 0,1 pkt proc. niższa niż w pierwszym kwartale, ale jednocześnie o tyle samo wyższa niż według pierwszego szacunku. Korektę w górę można interpretować jako efekt dobrych wiadomości płynących ze small businessu; wyników tego sektora nie uwzględniał poprzedni szacunek.
Druga dobra informacja dotyczy popytu krajowego. Przyczynił się on do wzrostu PKB aż o 4,9 pkt proc. Jest to wkład nienotowany od czterech lat. Wskaźnik ten najlepiej obrazuje, że ożywienie stopniowo przenosi się na decyzje konsumentów, a w jeszcze większym stopniu – inwestorów. Akumulacja wzrosła aż o 17,7 proc. (udział we wzroście PKB: 3,1 pkt proc.), natomiast spożycie indywidualne o 2,6 proc. (tylko 1,8 pkt proc. powiększenia PKB). Martwić może wprawdzie, że ponad połowę nakładów inwestycyjnych pochłonął przyrost zapasów. Nie musi to jednak oznaczać, że przedsiębiorstwa natknęły się na silną barierę popytu, gdyż zwiększanie zapasów nastąpiło po dziesięciu kwartałach systematycznego spadku. W pewnej mierze jest to więc odbudowa normalnych rezerw.
To, że nasz wzrost w coraz większym stopniu jest napędzany przez czynniki wewnętrzne, ma też oczywiście negatywną stronę: stosunkowo słabe są wyniki handlu zagranicznego. Eksport wprawdzie dalej rósł, osiągając najwyższy poziom w historii, ale wzrost ten wyniósł tylko 4,6 proc. (wobec 8,4 proc. w pierwszym kwartale). Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów tempo wzrostu eksportu było wolniejsze niż importu. Po raz pierwszy także udział salda obrotów z zagranicą we wzroście PKB był ujemny.
Było to spowodowane zarówno konfliktem na Wschodzie, mikrą koniunkturą na Zachodzie, jak i stosunkowo mocnym kursem złotego w drugim kwartale (1 czerwca euro kosztowało tylko 4,11 zł). Ten trzeci czynnik obecnie się zmienia. W sierpniu złoty znalazł się na trzecim miejscu wśród najsłabszych głównych walut. Dał się wyprzedzić jedynie walutom krajów wojujących: Rosji i Ukrainy. Osłabi to import i na pewno poprawi wynik eksportu w ujęciu złotowym. Nie wiadomo jednak, czy będzie to wystarczający bodziec ?do zwiększenia wolumenu sprzedawanych za granicą towarów.
Ożywienia na Zachodzie (nie mówiąc już o otwarciu rynków wschodnich) ciągle nie widać. Cieszy nas więc, że wśród krajów Unii Europejskiej Polska ma ciągle jeden z najwyższych wskaźników wzrostu (w drugim kwartale wyprzedziły nas tylko Węgry ze wskaźnikiem 3,7 proc., ale takie przyśpieszenie nastąpiło po dziesięcioleciu niemal stagnacji gospodarczej), ale martwi marazm w innych krajach. W całej Unii wzrost gospodarczy wyniósł 1,2 proc. (tyle samo w najważniejszych dla nas Niemczech), a w strefie euro tylko 0,8 proc. Na to jednak mamy taki wpływ jak na pogodę w najbliższy weekend. Jeśli będzie kiepska (koniunktura w Europie, nie pogoda), to sprawdzą się prognozy umiarkowanych pesymistów, przewidujące stabilizację wzrostu na poziomie 3–3,5 proc. Wprawdzie nie będzie to rozkwit, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze trudne czasy, wcale nie będzie tak źle.