Spośród przedsiębiorstw działających na skalę lokalną aż 6 proc. jest niepodłączonych do sieci. Stronę WWW z kolei ma jedynie 56 proc. firm.
Choć jeszcze kilka dni temu ganiłem te polskie firmy, które nie dostrzegają potencjału e-klientów i funkcjonowania online, to dziś muszę przyznać, że cyfrowe wykluczenie na własne życzenie może mieć w pewnych wypadkach sens. Taki paradoks, ale po poniedziałkowym komunikacie Komisji Nadzoru Finansowego, że w najbliższym czasie może dochodzić do ataków hakerskich na infrastrukturę teleinformatyczną instytucji sektora finansowego, np. banków, zastanawiam się, czy życie online jest na pewno bezpieczne.
Już niemal co kilka tygodni pojawiają się różnorakie raporty i ostrzeżenia wyspecjalizowanych firm i instytucji informujące o tym, jak zewsząd bombardowani jesteśmy wirusami internetowymi i szkodliwym oprogramowaniem. Hakerzy dybią na nasze cenne dane, próbują wyłudzić numery kont. Dotąd uważałem jednak, iż banki – mimo że stanowią dla cyberprzestępców niezwykle łakomy kąsek – są instytucjami najbardziej zaawansowanymi cyfrowo i najbardziej odpornymi na internetowe zagrożenia. Armie hakerów z Chin czy Rosji swoje zaawansowane ataki kierowały dotychczas głównie w stronę sektora naftowego, chemicznego, IT oraz energetycznego.
Ostrzeżenie KNF można czytać tak, że teraz zagrożony jest już każdy z nas. Możliwość uzyskania przez hakerów dostępu do naszych cyfrowych oszczędności to informacja dająca do myślenia. Sprawia, że wyobrażam sobie scenariusz, w którym obecny dynamiczny cyfrowy rozwój wszystkiego – bo już nawet lodówka czy roleta w oknie podłączona jest do internetu – może być wyhamowany. Nie wierzę, by ludzie wyrzekli się życia online, ale bycie na internetowym uboczu wcale nie będzie już odbierane jako oznaka zacofania, ale pragmatyzmu i zdrowego rozsądku.