Wtorkowe skokowe podniesienie stóp procentowych było spóźnione i nie tylko nie pomogło rublowi, ale jeszcze pod koniec dnia dramatycznie go osłabiło. Co w tej sytuacji zrobiła prezes Elwira Nabiullina? Wezwała rodaków, by przyzwyczaili się żyć ze słabym rublem.
Gdy w czerwcu ubiegłego roku Władimir Putin nieoczekiwanie wysunął kandydaturę byłej minister gospodarki w swoim rządzie na fotel szefa Banku Rosji, od razu pojawiły się ostrzeżenia ekspertów. Nabiullina to wytrawna urzędniczka, ekonomistka z wykształcenia, pracowita i o liberalnych poglądach. Jednak kompletnie bez doświadczenia w bankowości i finansach.
Jej głównym atutem była pełna lojalność wobec prezydenta. Tym pokonała głównego konkurenta do fotela Aleksieja Kudrina, byłego wicepremiera i ministra finansów, uznawanego na Zachodzie za człowieka, który uratował Rosję i rubla podczas kryzysu 2008–2009 r.
Kudrin opowiadał się jednak za niezależnością banku centralnego, więc szans w tej batalii nie miał. W pierwszym wywiadzie po nominacji nowa prezes opowiedziała się za... silnym rublem i niską inflacją. Rynki zareagowały uspokojeniem, a rosyjska waluta rzeczywiście się umocniła.
Potem było już jednak tylko gorzej. Bank nie reagował na to, co działo się z rublem po zajęciu Krymu przez Rosję. Interwencje były rzadkie i niewystarczające. Całą winą za dewaluację rosyjskiej waluty pani prezes obarczała „spekulantów", oczywiście z zagranicy.