Tyle teoria. Tegoroczna lista wygranych i przegranych w gospodarce, przygotowana przez „Rzeczpospolitą", burzy ten porządek. Bo o ile „wygrani" rzeczywiście nie osiągnęliby w 2014 r. sukcesów bez wyjątkowych umiejętności menedżerskich, o tyle wśród „przegranych" jest grupa niezłych menedżerów, którzy potknęli się na relacjach z państwowym właścicielem. Ich winą jest to, że zapomnieli, iż nie tylko łaska pańska, ale i łaska państwa na pstrym koniu jeździ.
Do tej grupy wypada zaliczyć Mirosława Tarasa, sprawdzonego przez lata kierowania sprywatyzowaną kopalnią Bogdanka. Teraz podjął się on ratować plajtującą Kompanię Węglową, ale stracił fotel prezesa, bo rada nadzorcza tchórzliwie uległa szantażowi związków. Mariusz Grendowicz jest już byłym prezesem Polskich Inwestycji Rozwojowych, bo uwierzył, że pod skrzydłami urzędników, z reguły asekuranckich i ulegających politycznym wpływom, da się zbudować solidny fundusz inwestujący w innowacje, z zasady obarczone ryzykiem. Adam Maciejewski wierzył, że kierowana przezeń Giełda Papierów Wartościowych, choć kontrolowana przez państwo, oceniana będzie przez właścicieli merytorycznie, za wyniki – tak jak inne spółki z jej parkietu. Nie przewidział, że to samo państwo, masakrując OFE, połamie giełdzie kręgosłup.
Te trzy przypadki złamanych karier mene- dżerów to groźne memento dla wszystkich, którzy naiwnie wierzą, że w kierowaniu państwowymi spółkami liczą się tylko umiejętności i efekty. Nie liczą się – bo pstre konie bywają nieobliczalne.