Frank a sprawa polska

Okazuje się, że dla polskiej gospodarki większe znaczenie ma waluta niewielkiej Szwajcarii niż euro czy dolar amerykański.

Publikacja: 20.01.2015 05:28

Michał Zdziarski

Michał Zdziarski

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Jeszcze dziesięć lat temu trudno było przewidzieć, że wiadomości o zmianie kursu franka szwajcarskiego trafią na pierwszą stronę wszystkich najważniejszych gazet, portali i serwisów informacyjnych w Polsce.

Wiadomość o gwałtownym wzroście kursu franka szwajcarskiego w stosunku do złotego oznacza dramat setek tysięcy polskich rodzin, które w ostatniej dekadzie zdecydowały się skorzystać z kredytów hipotecznych połączonych ze spekulacyjną grą na rynku walutowym. W żadnym kasynie nie toczyła się nigdy gra o podobną stawkę. Tę wielką grę zorganizowały liczne, choć nie wszystkie, banki działające w Polsce.

Kasyno wygrywa zawsze. Zysk banków jest nawet pewniejszy, bo w razie znaczących strat uratują je przecież państwa i banki centralne. Ale w przypadku spekulacyjnych kredytów hipotecznych, w których wypłatę w złotych połączono z grą na rynku walut, nie będzie potrzeby ratowania banków. Ich wygrane są imponujące: podwojenie realnego zadłużenia w złotych  ponad 500 tys. klientów.

Wygrana nastąpiła w krótkim czasie i wydaje się dość pewna. Daje to nadzieje na liczone w miliardach euro zyski.

Kredyt połączony ze spekulacją walutową

Banki okazały się skuteczniejsze od kasyn w zachęcaniu klientów do udziału w organizowanej przez siebie grze. Wielu Polaków, którzy zaciągali kredyty na zakup nieruchomości, zdecydowało się kupić genialny produkt finansowy: kredyt hipoteczny połączony ze spekulacją walutową na kursie franka szwajcarskiego w stosunku do złotego.

Banki wykorzystały wszelkie narzędzia marketingu i promocji kredytów. Rezygnowały z prowizji za udzielenie kredytu we frankach szwajcarskich, zmniejszały swoje marże i opłaty operacyjne w stosunku do tych, które proponowały dla umów zawieranych w złotych. W obu przypadkach: kredytu w złotych  i kredytu we frankach szwajcarskich, środki miały być wypłacone w polskiej walucie. Wyliczenia oczekiwanych miesięcznych rat spłaty od tej samej kwoty kredytu przekonywały dużą część wahających się. Kilkaset złotych miesięcznej różnicy w spłacie kredytu miało zostać w portfelach kredytobiorców, którzy w wielu przypadkach pożyczali na granicy zdolności kredytowej, aby się urządzić w swoim pierwszym mieszkaniu. Ze względu na różnice prowizji, stóp procentowych i kursu waluty w dniu zawarcia umowy klient otrzymywał wydruk przykładowych rat, na którym za te same 100 tys. zł trzeba było płacić ponad 100–150 zł co miesiąc mniej.

Był tylko jeden warunek: zgoda na uzależnienie wartości kapitału kredytu od kursu franka i stopy procentowej zależnej od decyzji banku centralnego Szwajcarii. Ryzyko wydawało się niewielkie, zwłaszcza że sąsiedzi, kuzyni i koleżanki z pracy też brali kredyty we frankach i od kilku miesięcy wychodzili na tym bardzo dobrze. A Szwajcaria wiadomo: stabilna, znana z najlepszych na świecie zegarków i wysokiej kultury bankowej.

Słowo „spekulacja" nie pojawiało się w rozmowach o kredycie. Wszystko miało być pewne jak w banku, i do tego najlepszym na świecie, bo szwajcarskim. Przyrost udziału kredytów hipotecznych we frankach miał dynamikę epidemii.

Spekulanci

Nie znam badań socjologicznych osób, które decydując się na kredyt hipoteczny w złotym, wybrały produkt połączony ze spekulacją na rynku walutowym. Moja osobista obserwacja ograniczona do kręgu znajomych oraz lektura artykułów przedstawiających frankowiczów spekulantów pozwala przypuszczać, że badacz natknąłby się na  osoby, które odniosły ograniczony sukces w okresie transformacji. Mówimy o rodzącej się w Polsce z trudem klasie średniej. A właściwie jej części, która nie zdecydowała się wyjechać, ale właśnie w Polsce tworzyć podstawy życia swoich rodzin: w większości młode rodziny, w których oboje rodziców pracuje na stanowiskach specjalistów, urzędników czy prowadzi własne niewielkie firmy.

Ich główną motywacją raczej nie była spekulacja, choć dziś wielu ekonomistów nazywa ich właśnie spekulantami i przekonująco pisze o tym, że powinni ponosić konsekwencje własnych decyzji. W końcu zagrali na rynku walutowym o dużą stawkę. A przecież znaleźli się tacy, choć ich liczba malała z czasem, którzy zaciągali kredyty hipoteczne w polskiej walucie, bez zapisów umowy wiążących ich wartość z kursami obcych walut.

Porównanie dwóch rodzin, które mogą być sąsiadami w tym samym bloku, jest doprawdy pouczające. Rodzina A i rodzina B otrzymały od banku 300 tys. złotych na zakup mieszkania w tym samym dniu i obie zakupiły od dewelopera sąsiednie mieszkania o bliźniaczym rozkładzie za tę samą cenę. Kredyt hipoteczny wzięli w tym samym banku, nazwijmy go bankiem X. Rodzina A zdecydowała się na kredyt denominowany we frankach szwajcarskich, rodzina B skorzystała z kredytu nieobarczonego ryzykiem walutowym.

W okresie od uzyskania kredytu do lipca 2014 obie rodziny sumiennie spłacały swoje kredyty. Jak pokazał w serwisie Comperia w lipcu 2014 r. Mikołaj Fidziński, wartość spłat w złotych do banku różniła się nieznacznie. Rodzina A zapłaciła bankowi w ratach łącznie 127 tys., a rodzina B 120 tys. złotych.

I tu kończy się podobieństwo ich sytuacji, bo okazuje się, że już w lipcu 2014 r. rodzinie A pozostało do spłaty jeszcze 462 tys. zł, a rodzinie B 271 tys. zł. Po ostatnim skokowym wzroście kursu franka  szwajcarskiego w stosunku do złotego w styczniu 2015 r. różnica ta wzrosła o kolejne kilkadziesiąt procent.

Rodzina A mieszkająca obok rodziny B będzie musiała spłacić ponad 600 tys.  złotych kapitału powiększonego o odsetki, za kredyt wartości 300 tys. zł. Rodzinie B pozostało do spłaty  około 265 tys. zł. Jak na ironię, nikt w rodzinie A i w rodzinie B nie miał w ręku nigdy nawet jednego szwajcarskiego franka.

Brak zgody na niewolników finansowych

Problem wynika z tego, że wahania kursu przekroczyły zasadniczo poziom, którego można się było spodziewać na podstawie danych historycznych. Spekulacja okazała się nazbyt korzystna dla banków.

Rodzina A musi zapłacić im jeszcze 600 tys.  zł za 300 tys. kredytu, po tym jak wysokość ich spłat przekracza 130 tys. Potencjalne zyski dla banków z  produktu są porównywalne do tych, które złamały życia dłużników w genialnym filmie Krauzego „Dług".  Jest to efekt gwałtownych zmian na rynku walutowym, które w statystyce określane są mianem „czarnego łabędzia" – trudnym do przewidzenia, wykraczającym poza skalę oczekiwań i zaburzającym rozkład zjawiska. Nie przewidzieli go nawet profesjonalni prognostycy ekonomiczni najlepszych banków świata – wystarczy prześledzić ich przewidywania z ostatnich miesięcy.

Co gorsza, wzrost kursu franka ma potencjalnie groźne skutki trwałego wydrenowania dużej, aktywnej grupy społecznej ze zdolności do generowania oszczędności i udziału w konsumpcji. Krzysztof Rybiński nazywa w swoim felietonie na stronie www.rybinski.eu osoby, które zadłużyły się we frankach, niewolnikami finansowymi. Uważam, że nie można się zgodzić na to, żeby ponad 500 tys. Polaków i ich rodziny w XXI wieku były w takiej sytuacji.

Marginalizacja ekonomiczna tak dużej grupy ludzi spowoduje spadek konsumpcji i inwestycji w skali, która w dłuższej perspektywie będzie groźna dla całej gospodarki. Ryzyko negatywnego sprzężenia zwrotnego: spadku konsumpcji, spadku inwestycji, załamania cen na rynku nieruchomości, pogorszenia sytuacji na rynku pracy i bankructw konsumenckich, jest poważne.

Skończmy z fikcją franka

Rozwiązanie pułapki zadłużenia posiadaczy kredytów hipotecznych denominowanych we frankach szwajcarskich wydaje się proste. Wystarczy wyrównać warunki sąsiadów A i B, dać możliwość zagrożonym niewolnictwem finansowym rodzinom zamiany umowy kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich na taki, który banki oferowały w tym samym czasie, udzielając kredytów  złotowych. Każdy z banków sprzedających kredyty we frankach szwajcarskich miał w swojej ofercie również kredyty złotowe. Wystarczy wykonać dokładną analizę porównawczą ich warunków, aby obliczyć różnicę zobowiązań. Na tej podstawie banki powinny zaproponować swoim klientom unieważnienie kredytu hipotecznego we frankach i jednocześnie zawarcie umowy kredytu hipotecznego w złotych na warunkach, które obowiązywały w ofertach banków w tym samym czasie.

Klienci w tej samej umowie powinni się zgodzić na zapłatę za koszty przygotowania odpowiednich umów i analiz finansowych. Konieczne jest też wyrównanie zobowiązań – wielu kredytobiorców odnosiło korzyści związane z niższymi prowizjami, stopami i oprocentowaniem kredytów denominowanych w walucie. Powinni oni w umowie zobowiązać się do zapłacenia wszystkich utraconych przez banki korzyści.

Wygrać mają szanse wszyscy

W efekcie obie strony mają szanse zyskać na zmianie warunków umowy: banki odnotowałyby w krótkim czasie dodatkowe wpływy z tytułu opłat manipulacyjnych i pokrycia przez klientów  kosztów utraconych korzyści. Kredytobiorcy odzyskaliby wolność finansową, ograniczając znacząco skalę swoich zobowiązań długoterminowych wobec banków.

Sytuacja rodzin A i B stałaby się znowu porównywalna i nie byłaby sprzeczna z poczuciem sprawiedliwości społecznej. Strony musiałyby też się zgodzić na pewne koszty. Banki powinny zrezygnować z perspektywy ogromnych korzyści związanych z sukcesem ich produktów łączących spekulację walutową z kredytem hipotecznym. Klienci pokryliby koszty całej operacji.

W tej grze byliby jeszcze dodatkowi wygrani: państwo i jego obywatele. Nie musieliby oni dopłacić do takiej operacji ani złotówki.

Szok wywołany amerykańskim kryzysem na rynku hipotecznym spowodował konieczność dofinansowania sektora bankowego. Banki oczekiwały wówczas, słusznie w mojej opinii, pomocy publicznej, aby zapobiec kryzysowi sektora finansowego zagrożonego poważnymi stratami. Państwa, banki centralne i podatnicy zapewnili finansowanie instytucjom bankowym w potrzebie.

W sytuacji kiedy to banki odnoszą nadzwyczajne korzyści zagrażające perspektywom rozwoju społecznego i gospodarczego, uzasadnione wydaje się oczekiwanie od nich wzajemności i samoograniczenia. Jestem przekonany, że w kwestii frank a sprawa polska możliwy jest mądry kompromis.

Pozwólmy polskim rodzinom na ryzyko właściwe dla ich własnej waluty i zostawmy problem franka szwajcarskiego Szwajcarom.

Autor jest doktorem, adiunktem w Zakładzie Zarządzania Strategicznego i Międzynarodowego na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację