Banki wykorzystały wszelkie narzędzia marketingu i promocji kredytów. Rezygnowały z prowizji za udzielenie kredytu we frankach szwajcarskich, zmniejszały swoje marże i opłaty operacyjne w stosunku do tych, które proponowały dla umów zawieranych w złotych. W obu przypadkach: kredytu w złotych i kredytu we frankach szwajcarskich, środki miały być wypłacone w polskiej walucie. Wyliczenia oczekiwanych miesięcznych rat spłaty od tej samej kwoty kredytu przekonywały dużą część wahających się. Kilkaset złotych miesięcznej różnicy w spłacie kredytu miało zostać w portfelach kredytobiorców, którzy w wielu przypadkach pożyczali na granicy zdolności kredytowej, aby się urządzić w swoim pierwszym mieszkaniu. Ze względu na różnice prowizji, stóp procentowych i kursu waluty w dniu zawarcia umowy klient otrzymywał wydruk przykładowych rat, na którym za te same 100 tys. zł trzeba było płacić ponad 100–150 zł co miesiąc mniej.
Był tylko jeden warunek: zgoda na uzależnienie wartości kapitału kredytu od kursu franka i stopy procentowej zależnej od decyzji banku centralnego Szwajcarii. Ryzyko wydawało się niewielkie, zwłaszcza że sąsiedzi, kuzyni i koleżanki z pracy też brali kredyty we frankach i od kilku miesięcy wychodzili na tym bardzo dobrze. A Szwajcaria wiadomo: stabilna, znana z najlepszych na świecie zegarków i wysokiej kultury bankowej.
Słowo „spekulacja" nie pojawiało się w rozmowach o kredycie. Wszystko miało być pewne jak w banku, i do tego najlepszym na świecie, bo szwajcarskim. Przyrost udziału kredytów hipotecznych we frankach miał dynamikę epidemii.
Spekulanci
Nie znam badań socjologicznych osób, które decydując się na kredyt hipoteczny w złotym, wybrały produkt połączony ze spekulacją na rynku walutowym. Moja osobista obserwacja ograniczona do kręgu znajomych oraz lektura artykułów przedstawiających frankowiczów spekulantów pozwala przypuszczać, że badacz natknąłby się na osoby, które odniosły ograniczony sukces w okresie transformacji. Mówimy o rodzącej się w Polsce z trudem klasie średniej. A właściwie jej części, która nie zdecydowała się wyjechać, ale właśnie w Polsce tworzyć podstawy życia swoich rodzin: w większości młode rodziny, w których oboje rodziców pracuje na stanowiskach specjalistów, urzędników czy prowadzi własne niewielkie firmy.
Ich główną motywacją raczej nie była spekulacja, choć dziś wielu ekonomistów nazywa ich właśnie spekulantami i przekonująco pisze o tym, że powinni ponosić konsekwencje własnych decyzji. W końcu zagrali na rynku walutowym o dużą stawkę. A przecież znaleźli się tacy, choć ich liczba malała z czasem, którzy zaciągali kredyty hipoteczne w polskiej walucie, bez zapisów umowy wiążących ich wartość z kursami obcych walut.
Porównanie dwóch rodzin, które mogą być sąsiadami w tym samym bloku, jest doprawdy pouczające. Rodzina A i rodzina B otrzymały od banku 300 tys. złotych na zakup mieszkania w tym samym dniu i obie zakupiły od dewelopera sąsiednie mieszkania o bliźniaczym rozkładzie za tę samą cenę. Kredyt hipoteczny wzięli w tym samym banku, nazwijmy go bankiem X. Rodzina A zdecydowała się na kredyt denominowany we frankach szwajcarskich, rodzina B skorzystała z kredytu nieobarczonego ryzykiem walutowym.