Jeżeli bowiem wbrew zasadom, zdrowemu rozsądkowi i możliwościom finansowym budżetu ustąpi się jednej grupie, natychmiast odezwą się następne.
Dobitnie pokazały to ostatnie wydarzenia w kraju. W połowie stycznia rząd ustąpił górnikom z Kompanii Węglowej - zmieniono nieco skład kopalń, które będą przekazywane do Spółki Restrukturyzacji Górnictwa, poprawiono pakiet osłonowy, wprowadzono urlopy przedemerytalne 3-letnie dla pracowników przeróbki oraz zniesiono 24-miesięczne odprawy dla górników dołowych. Natychmiast odezwali się pracownicy innych kopalń, rolnicy, kolejarze. Tylko czekać na pielęgniarki, lekarzy, nauczycieli. Brakuje w tym zestawie stoczniowców, ale tych już niestety w Polsce nie ma.
Co gorsza skala roszczeń i żądań zdaje się nie mieć końca. Zwłaszcza jeśli chodzi o górników, którzy bardzo się starają, aby nie zauważać, że sytuacja kopalń nie jest już taka sama jak kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu. Wbrew zasadom ekonomii, wskaźnikom finansowym kopalń oraz prognozom dotyczącym wydobycia i konsumpcji, a co za tym idzie cen węgla górnicy żądają więcej i więcej. A jeśli ktoś próbuje im odmawiać, albo co gorsza wprowadzać plan naprawczy – chcą się go pozbyć.
Może zamiast na ulice z transparentami, udali się na małą lekcję ekonomii. Ceny węgla na światowych rynkach spadły z 300 do 120 dolarów. Jak przy takich obniżkach utrzymać status quo kopalń sprzed lat? Owszem, można nie zauważać, że koszty nie odpowiadają poziomowi wpływów, ale to droga do zamknięcia kopalń, utraty pracy i prawdziwych problemów. Plany oszczędnościowe są niezbędne. Nie ważne, czy wprowadzać je będą Prezes X, czy Y, one muszą zostać zrealizowane, aby polskie kopalnie trwale dostosowały się do realiów światowych.
Premier powinna to uzmysłowić górnikom, tak aby uchronić ich przed bezrobociem i problemami finansowymi. Tym samym zamknąć buzie innym grupom zawodowym, inaczej strajki rozleją się na cały kraj, za co zapłacimy wszyscy bardzo wysoki rachunek.