Salony drogich marek mają kilka cech wspólnych. W przeciwieństwie do sklepów wielu popularnych marek nie łupie tam ogłuszająca muzyka. Jeśli już jakaś jest, to bardzo dyskretna. Dyskretni są także sprzedawcy, zwykle w liczbie większej niż w przeciętnym sklepie. Inaczej w takim salonie płynie też czas. Bo klient, który lekką ręką wydaje kilka, a nierzadko kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych, zwykle nie lubi przy tym pośpiechu, ale i oczekuje poświęcenia całej uwagi właśnie jemu.
Jednak przyspieszające tempo życia i globalizacja umożliwiająca zakupy praktycznie w dowolnym miejscu na świecie kruszą nawet najbardziej zatwardziałych konserwatystów. Co ich przekonuje? Zapewne uciekające pieniądze. Znam osoby, które na ubrania ulubionych marek wydają po kilkanaście tysięcy złotych. I kupują w sieci. Decydują niższe ceny (przy skali swoich wydatków też zwracają na to uwagę), ale także możliwość zrobienia zakupów w dowolnym momencie, z domu.
Sklepy online ma już więc ponad dwie trzecie ekskluzywnych marek. I to nie tylko kierowanych raczej do ludzi młodych, jak choćby Dolce & Gabbana, Dsquared, Diesel Black Gold czy Rick Owens. Coraz powszechniej do tego grona dołączają stare domy mody. W sieci są już Gucci, Balmain, Lanvin. Złamał się nawet Louis Vuitton, który o klientów specjalnie nie zabiega – w stacjonarnych sklepach nigdy nie robi przecen.
Nimb elitarności rozumiany jako posiadanie jedynie butików stacjonarnych utrzymują Chanel czy Dior. W pół drogi stanęło Givenchy, które oferuje sprzedaż online jedynie przez aplikację i to dedykowaną do jednej tylko marki komórek i tabletów.
Także topowi polscy projektanci mają sklepy w sieci. Są tu Robert Kupisz, Paprocki & Brzozowski, Eva Minge (korzysta z butiku multibrandowego). Ale na przykład sprzedaży online nie oferują jeszcze Dawid Woliński czy ZUO Corp. Nie mam jednak wątpliwości, że do globalnej sieci w końcu wejdą wszyscy.