W zasadzie najczęściej powtarzany przez Polaków zwrot: jest ciężko, tak źle jeszcze nigdy nie było, powinien być zastąpiony przez stwierdzenie: jest dobrze; dynamika zarobków jest najlepsza od sześciu lat, a poziom dochodów jest najlepszy w historii Polski. Specjalnie bym jednak nie liczył na zmianę nastrojów, bo wysokość i dynamika zarobków niekoniecznie przekładają się na zadowolenie społeczne. W końcu ostatnio najmocniej protestują górnicy, których zarobki są wysokie, oraz rolnicy najszybciej powiększający swoje dochody. Można znaleźć także psychologiczne wyjaśnienia braku eksplozji entuzjazmu. Jesteśmy bowiem skłonni przypisywać odnoszone sukcesy gospodarcze swoim znakomitym uzdolnieniom, natomiast za porażki winimy innych. Poza tym lepiej oceniamy (ze względu na iluzję pieniężną) szybki wzrost dochodów nominalnych, nawet gdy towarzyszy mu spora inflacja, niż wzrost dochodów realnych w warunkach deflacji.
Potwierdzają to statystyki handlu. W styczniu roczny wzrost nominalnej wartości sprzedaży wyniósł tylko 0,1 proc., podczas gdy wzrost sprzedaży detalicznej w cenach stałych sięgnął aż 3,3 proc. Różnica (3,2 pkt proc.) prawdopodobnie była spowodowana przesunięciem zakupów w stronę taniejących dóbr wyższego rzędu, ale tego (lepsza kiełbasa to też kiełbasa) nie uznaje się już za wzrost dobrobytu. Oczywiście pesymiści dołożą do tego, że spora część pracowników zarabia poniżej średniej, a rozpiętości dochodowe są duże. To oczywiście prawda. O tych dwóch zmiennych sporo informacji dostarcza opublikowane ostatnio przez GUS opracowanie „Dochody i warunki życia ludności Polski". Relacja mediany dochodów do średniej od 2007 r. do 2013 r. wzrosła z 84,4 do 86,4 proc. Natomiast wskaźnik koncentracji dochodów Giniego obniżył się z 35,6 do 30,7, dobijając do średniej unijnej (przypomnę, że wskaźnik ten wynosi 100 przy pełnej koncentracji, wtedy wszystkie dochody w kraju znajdują się w rękach jednej osoby; oraz zero przy zupełnym braku koncentracji, wówczas wszyscy mają tyle samo, co w praktyce oznacza, że każdy nie ma nic). Jednocześnie od 2005 r. do 2013 r. odsetek osób zagrożonych ubóstwem spadł z 20,5 do 17,3 proc. I to w sytuacji, gdy granica ubóstwa (60 proc. średniej dochodowej) rośnie. Obecnie – licząc parytetem siły nabywczej – wynosi już 5463 euro rocznie. W cytowanym opracowaniu GUS znalazłem jeszcze dwa pozaekonomiczne wyjaśnienia, dlaczego narzekamy. Aż 71 proc. mieszkańców Polski jest zadowolonych ze swojego życia, ale tylko 43 proc. nie ma zastrzeżeń do swojej sytuacji finansowej. Rozbieżność tę tłumaczę tak: doceniamy uroki życia, których szeroko rozumiany rozwój gospodarczy dostarcza coraz więcej, a do korzystania z nich niekoniecznie trzeba być bardzo bogatym. Ogólne zadowolenie z życia deklaruje 83 proc. osób w wieku od 16 do 29 lat, a przecież nie są to ludzie bogaci. Grupa ta jest aż o 21 pkt proc. większa od grupy zadowolonych osób powyżej 60. roku życia. Jakie są najczęstsze przyczyny niezadowolenia? Przoduje brak zaufania do instytucji życia publicznego, bo systemowi prawnemu ufa jedynie 19 proc., a systemowi politycznemu 13 proc. badanych. Moja ocena nie jest aż tak krytyczna, ale kiedy czytam listę kandydatów na stanowisko prezydenta RP, znacząco zbliżam się do vox populi.