Jeśli linia ma tanie bilety, dogodne połączenia, komfortowe samoloty, a do tego jeszcze dobry, darmowy katering zamiast szklanki wody z namiastką batonika, wybieram właśnie ją.

Ze statystyk, które przyprawiają o bezsenność amerykańskich i europejskich przewoźników wynika, że podobnie postępuje znacząca część pasażerów w Europie i USA. Masowo korzystają z cenowych okazji, jakie daje arabska ofensywa na rynku przewozów lotniczych. Niewiele ich obchodzi, że linie te sięgają do swojej państwowej kasy. Wątpliwe więc, by apele przewoźników o ograniczenie tej niezbyt uczciwej konkurencji spotkały się ze zrozumieniem pasażerów.

Ci wolą nie myśleć, że w tej walce nie chodzi o zdobycie ich względów czy lojalności. Gra toczy się o rynek, a tak naprawdę o wypchnięcie z niego rywali. Jako konsumenci jesteśmy w niej pionkami. Możemy więc korzystać z okazji póki się da, ale warto pamiętać, że czasy superpromocji dość szybko mijają. Słabsi zostaną wymieceni, przetrwa garstka najsilniejszych, którzy będą mogli wreszcie swobodnie zadbać o poprawę rentowności – także przez podwyżki cen.

Do tego dochodzi wrażliwy i często obecny motyw polityczny. Polujący na okazje konsumenci szybko mogą się zamienić w oburzonych wyborców, jeśli się okaże, że ofiarą walki cenowej padły miejsca pracy w ich kraju, a zyski zwycięzców zasilają budżet innego państwa. Dlatego apele o administracyjne ograniczenia dla obcych konkurentów mają sporą szansę na sukces. Zamiast zakazywać, można poszukać sposobów bardziej zgodnych z ideą wolnego rynku, ale silne państwa nieraz pokazały, że wolność kończy się tam, gdzie zaczynają się ich żywotne interesy.