W tę trzecią (w tworzeniu PKB dominują usługi) najwyżej rozwinięte kraje wkroczyły jeszcze przed drugą wojną, a inne – co przewidzieli panowie Fisher, Clark i Fourastie – podążyły za nimi, Średnio rozwinięta Polska dołączyła do nich w 1998 r.
Twórcy teorii rozwoju trójsektorowego przypuszczali, że usługi będą powiązane z nauką i postępem oraz bezpośrednim zaspokajaniem potrzeb ludności. Raczej nie przypuszczali, że główną składową sektora – przynajmniej biorąc pod uwagę udział w rynku pieniężnym – będą usługi finansowe i wszystko to, co nosi dzisiaj wdzięczną nazwę „kasyno-kapitalizm".
Główną funkcją instytucji finansowych dawno przestało być podręcznikowe „kształtowanie płynności finansowej podmiotów gospodarczych", a stały się hazardowe spekulacje pozwalające przez pewien czas osiągać spektakularne zyski. Ale po pęknięciu bańki dochodzi do coraz większych kryzysów finansowych. Dowód na to jest prosty i niewymagający wyliczeń. Najpierw Fed, a teraz także EBC – szantażowane groźbą jeszcze większego kolapsu – wpompowały w rynek finansowy grube biliony przy zerowej inflacji, co oznacza, że na rynki towarowe z owych bilionów przepłynęły marne centy.
Ma to wiele konsekwencji ubocznych. Jedną z nich, na co przed tygodniem zwrócił uwagę Hubert Salik, jest bogacenie się najbogatszych i wzrost nierówności społecznych. Opublikowany ostatnio raport Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju podaje, że w 34 krajach członkowskich dochody najbogatszej grupy stanowiącej 10 proc. ludności są 9,6 razy większe od dochodów najbiedniejszej grupy („dolne" 10 proc.). A ludzie należący do 10 proc. najbogatszych coraz większą część swoich dochodów czerpią z rynków finansowych.
OECD (nie mylić z OPZZ) nie jest instytucją lewacką. Dlatego poważnie trzeba potraktować także drugą przyczynę rosnących dysproporcji. Jest nią szybkie powiększanie się skali tzw. pracy niestandardowej (umowy-zlecenia vel śmieciowe i samozatrudnienie).