Gdy inwestorzy pogodzili się z tą perspektywą – uznając podwyżkę stóp za dowód na siłę amerykańskiej gospodarki – doszło na giełdach do takiej panicznej wyprzedaży, że Fed może podwyżkę stóp przesunąć o kilka miesięcy.

Impulsem do rynkowego wstrząsu było to, że Ludowy Bank Chin nagle zdewaluował juana, co zostało uznane za dowód na to, że chińska gospodarka ma się bardzo źle i może wciągnąć resztę świata w kryzys. Gdy jednak we wtorek Ludowy Bank Chin nagle obciął stopy procentowe, rynek nie przyjął tego jako potwierdzenia wielkiego kryzysu w Państwie Środka, ale jako dowód na to, że kryzys w Chinach nie musi się okazać wcale taki ostry, bo przecież władze są nadal gotowe silnie stymulować gospodarkę.

A co zrobią, jeśli jednak Fed we wrześniu podniesie stopy? Wpadną w panikę, bo uznają to za fatalny błąd, czy też uznają, że sytuacja jest na tyle normalna, że stopy można znowu podnosić?

Ostatnie sześć lat było czasem wielkiej hossy na większości rynków świata. Była ona napędzana w dużej mierze przez ultraluźną politykę pieniężną kluczowych banków centralnych. Ceny akcji mocno zyskiwały, mimo że ożywienie gospodarcze w USA było najwolniejsze w powojennej historii, a w Europie żałośnie wolne (i do tego przerywane recesjami).

Cykl wzrostowy na giełdach okazał się niezwykle rozciągnięty i czas przeceny musiał nastąpić prędzej czy później, a pretekst do wyprzedaży by się znalazł. Gdyby nie było bardzo realnego powodu, jakim jest kryzys w Chinach, spekulanci graliby na kryzys w Europie, Ameryce Łacińskiej czy na Antarktydzie. Po okresie silnej korekty oczywiście przystąpiliby znów do zakupów – dzięki uprzejmości banków centralnych.