Ich zmiany przekładają się na całą gospodarkę i poziom cen innych towarów. Dlatego państwo powinno dbać o to, by paliwa były jak najtańsze.

Przed czterema laty w okresie przedwyborczym ropa na światowych rynkach była droga, ale ceny paliw na stacjach benzynowych utrzymywały się na niskim poziomie. Dziś paliwa nie stały się jeszcze tematem kampanii wyborczej, więc cena benzyny spada znacząco wolniej niż kurs ropy na światowych rynkach. Na pewno nie martwi to kierownictwa dwóch państwowych rafinerii, które mają dzięki temu rekordowe marże i w efekcie wysokie zyski. Cieszy się też kontrolujący te spółki Skarb Państwa, bo nie maleją wpływy podatkowe stanowiące połowę ceny benzyny. Na koniec cieszą się też inwestorzy giełdowi, bo kursy akcji naszych rafinerii osiągają rekordowe poziomy. Gorzej ma się reszta społeczeństwa oraz gospodarka. Niższe ceny paliw oznaczałyby bowiem zmniejszenie wydatków Polaków i przyśpieszenie wzrostu gospodarczego.

Podobnie wygląda sprawa z cenami gazu. Na światowych rynkach spadają one razem z cenami ropy, a u nas gospodarstwa domowe i małe firmy ciągle płacą takie same, wcale nie niskie, stawki. I znów decyduje o tym kontrolowana przez państwo firma, której akcje biją na giełdzie rekordy.

Rozwiązaniem tych kłopotów byłby wolny rynek, na którym działa więcej konkurujących podmiotów należących do różnych właścicieli. Na normalnym rynku ten, kto obniży ceny, sprzeda więcej swoich towarów. U nas niemal wszyscy producenci surowców energetycznych są kontrolowani przez państwo, które chyba ma dziś na głowie ważniejsze sprawy niż ceny paliw.

Skoro nie jesteśmy w stanie w krótkim okresie stworzyć konkurencyjnego rynku paliwowo-energetycznego, to – niestety – kontrolować ceny powinno państwo. Priorytetem powinien być nie bieżący poziom wpływów podatkowych czy dywidendy ze spółek, ale rozwój gospodarczy, a dla niego ceny paliw są jednym z przesądzających czynników.