Zamieszanie wywołane przez planowany podatek obrotowy od sieci handlowych pokazało jednak, że szumne zapowiedzi – mimo że potrafią zjednać wyborców – nie muszą automatycznie przekładać się na efekty. Środowe burzliwe konsultacje przedstawicieli rządu i handlowców świadczą o tym, że do wejścia w życie nowego prawa jest wciąż daleka droga (podanie daty 1 lipca 2016 r. można uznać raczej za zaklinanie rzeczywistości). Nadal bowiem nie ma gotowego projektu, a detaliści znów poznali jedynie założenia, które... mogą ulec zmianie. Nie musiałoby tak być, gdyby politycy wzięli pod uwagę fakt, że mają do czynienia z dużą branżą, która nie zamierza być chłopcem do bicia. Ma do tego prawo, bo napędza PKB i daje pracę tysiącom Polaków. Tymczasem bardzo późno dopuszczono ją do głosu. Zaskoczenie brakiem profesjonalizmu i pokory ze strony polityków jest tym większe, że nie uwzględnili przepisów obowiązujących w Polsce i Unii Europejskiej. A przecież PiS miało sporo czasu na przygotowanie swoich flagowych propozycji, biorąc pod uwagę okres, gdy partia ta nie była u władzy. Tymczasem znów słyszymy, że podatkowe propozycje wywołają sprzeciw Komisji Europejskiej. PiS zdaje sobie sprawę, że Brukseli spodobałby się tylko podatek liniowy bez wyłączeń. Równe traktowanie handlowców jest mu jednak nie po drodze. Przedłużające się dyskusje i niejasne perspektywy to nie tylko problem dla sieci, ale i wielka niewiadoma dla firm spożywczych. Zamiast skupiać się na rozwoju, wiele z nich czeka w blokach startowych. Z dużym prawdopodobieństwem bowiem to właśnie przetwórcy, a w ślad za nimi rolnicy, poniosą największe koszty wprowadzania nowego podatku. Nikt nie wie jednak, jak duże one będą, bo i same sieci nie wiedzą, co je czeka.