Prawo i Sprawiedliwość pod tym względem nie różni się od Sojuszu Lewicy Demokratycznej ani od Platformy Obywatelskiej.

W 2002 r., kiedy Marek Belka był ministrem finansów, a Leszek Miller premierem, wprowadzono podatek od zysków kapitałowych. Z kolei rząd Donalda Tuska ograbił Polaków z połowy oszczędności zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych, przenosząc je do ZUS i przy okazji skazując warszawską giełdę na lata dekoniunktury (OFE były największymi krajowymi inwestorami instytucjonalnymi na GPW).

Ale to posłowie PiS wpadli na pomysł, który może definitywnie wykończyć polski rynek kapitałowy. 31 października złożyli projekt objęcia podatkiem CIT wszystkich funduszy inwestycyjnych zamkniętych (FIZ) i niektórych specjalistycznych funduszy otwartych (SFIO). Pomijam już fakt, że fundusze inwestycyjne są podmiotowo zwolnione z CIT, bo gdyby nie to, inwestycja w fundusz wiązałaby się z – uwaga! – czterokrotnym zapłaceniem podatku. Opodatkowane są bowiem oszczędności, które trafiają do funduszu, spółka, której akcje fundusz kupuje, płaci przecież CIT, do tego inwestor, wycofując oszczędności z funduszu, płaci podatek Belki. Posłowie PiS chcą dodać jeszcze jeden podatek, na poziomie samego funduszu.

Wbrew pozorom – jeszcze nie w tym rzecz. Problem polega na tym, że fundusze, które objęto by podatkiem, mają aktywa wyceniane na 195 mld zł. Dla porównania wartość wszystkich polskich spółek notowanych na giełdzie wynosi ok. 520 mld zł. Wystarczy, że inwestorzy, wycofując się z funduszy, będą chcieli jednocześnie sprzedać akcje, obligacje korporacyjne i skarbowe warte nawet ułamek tych 195 mld zł, a polski rynek kapitałowy czeka zapaść: gwałtowna podaż instrumentów finansowych wywoła spadek ich cen i dotkliwe straty inwestorów.

Tyle w kwestii programu budowy kapitału wicepremiera Mateusza Morawieckiego.