Najbardziej na jałowych sporach pomiędzy operatorami oraz operatorami i regulatorami zyskują zdolni prawnicy, którzy dbają o to, by procesy sądowe o kosztowne, ale i cenne pasma ciągnęły się jak najdłużej. Statystyczny użytkownik szerokopasmowego internetu nic z tego nie ma i mieć nie będzie, a możliwe, że nawet na tym i straci, bo ponoszone przez wielkich operatorów koszty przedłużających się procesów i wspomnianych prawników gdzieś trzeba potem, jak mawia biznes, używając swojego żargonu – „rozsmarować". I niewykluczone, że pokrywane są środkami wyciągniętymi sprytnymi podwyżkami z kieszeni klientów. Natomiast koszty procesów po stronie regulatorów ponosi państwo, czyli także my, bo – jak słusznie zauważyła niegdyś w często przypominanym ostatnio cytacie Margaret Thatcher – „rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy".
Zła wiadomość jest taka, że walka o częstotliwości nie tylko wcale się nie skończy, ale niewykluczone, że jeszcze nabierze mocy (gdy np. na jakimś rynku zaczną je prowadzić nadawcy naziemnych stacji telewizyjnych). W najbliższych latach zapewne zaczną się nowe batalie o kolejne uwalniane dla rynku częstotliwości – najpierw o pasmo 700 MHz, następnie na niektórych rynkach zapewne także o pasmo 600 MHz. Walczyć do upadłego o ostatnie dostępne częstotliwości, chwytając się wszystkich dozwolonych metod, będą wielkie koncerny, które stać na armię prawników i prowadzenie zawiłych wieloletnich sporów prawnych. Dla operatorów, rozgrywających między sobą partie biznesowych szachów, ma to sens, jako część blokującej konkurencję strategii, ale dla klienta to sztuka dla sztuki, z której prócz potencjalnych ukrytych podwyżek absolutnie nic nie wyniknie.