Pierwsze tygodnie rządów PO mogą upłynąć pod znakiem buntu lekarzy. Rząd zaproponował odroczenie terminu wejścia w życie korzystnych dla nich przepisów. Według tych regulacji mają pracować 48 godzin tygodniowo, a nie, jak w tej chwili, nawet 70 godzin. Na dłuższą pracę muszą wyrazić zgodę.
Kilka dni temu Donald Tusk mówił o przesunięciu terminu o rok. Wczoraj wiceminister zdrowia Krzysztof Grzegorek przekonywał posłów Sejmowej Komisji Zdrowia do zmiany terminu choćby o pół roku. – Nie ma powodu, by coś odkładać. Te przepisy są znane od wielu miesięcy – komentuje Zbigniew Religa, były minister zdrowia, a teraz poseł PiS.
– Odsunięcie terminu nic nie da – dodaje Marek Balicki z LiD, były minister zdrowia i członek komisji. – Za kilka miesięcy problem lekarzy rozwiązać będzie jeszcze trudniej, bo więcej medyków wyjedzie z kraju, a pozostali będą oczekiwali pensji wyższych niż teraz. Zmiana terminu skończy się setkami pozwów o odszkodowanie za nieprzestrzeganie unijnego prawa.
W praktyce znaczy to, że nawet jeśli Platforma i PSL przeforsują zmianę przepisów w Sejmie, to nie zdołają odrzucić prezydenckiego weta. – Poprosimy o nie, jeśli rząd nie zaproponuje nam realnej perspektywy otrzymywania godnych zarobków. Na odroczenie się nie zgodzimy – mówi Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Medycy nie zamierzają ustępować także dlatego, że Unia prawdopodobnie złagodzi swoje restrykcyjne przepisy o czasie pracy. Nieoficjalnie przedstawiciele PO mówią, że rząd bardzo na to liczy. – Chcemy uczestniczyć w tworzeniu nowych przepisów unijnych o czasie pracy – mówiła dwa dni temu minister zdrowia Ewa Kopacz.