Lekarze, nawet zatrudnieni w szpitalu, po pracy wolą przyjmować pacjentów w prywatnej służbie zdrowia.
– Z 12 moich neurologów w przyszpitalnej przychodni chce pracować tylko dwóch – mówi Piotr Kuna, dyrektor Szpitala im. Barlickiego w Łodzi. – Trudno się dziwić. Za pacjenta, którego wizyta trwa od pół godziny do godziny, możemy zapłacić 15 – 20 zł netto. W prywatnej przychodni stawka to 70 zł.
[wyimek]W Rawiczu dyrektor obiecał nagrodę temu, kto przyprowadzi lekarza, który zatrudni się w szpitalu na stałe[/wyimek]
W rzeszowskim szpitalu wojewódzkim pół roku czeka się na wizytę u chirurga naczyniowego, który m.in. operuje żylaki. Powód? Brakuje kadry. Szpital miejski w Rzeszowie zamknął z kolei oddział ginekologiczny i szuka personelu na Ukrainie. Od nowego roku odeszło stąd dziewięciu ginekologów. Pacjentki są zdenerwowane, na oddziałach położniczych innych szpitali w okolicy brakuje miejsc.
– Kolejki są do okulistów, bo zamiast pracować u nas, wybierają pracę u optyków – mówi Bożena Sarna, dyrektorka największej przychodni specjalistycznej w Olsztynie.