Choroby i ich leczenie to często bardzo dyskretna sprawa. O ile trudno ukryć przed światem złamaną rękę, o tyle np. w wypadku chorób wenerycznych dyskrecja jest pożądana. Dlatego właśnie obowiązują surowe przepisy o tajemnicy lekarskiej, porównywalnej swą wagą z tajemnicą adwokacką czy tajemnicą spowiedzi. Lekarza może z niej zwolnić tylko sąd, gdy wymaga tego dobro wymiaru sprawiedliwości.
Takie gwarancje są w konstytucji, kodeksie postępowania karnego oraz w przepisach regulujących zawody lekarskie.
Tajemnicę zdradzi cennik...
Ale fiskus może sprawdzić każdego lekarza. Tu pojawia się kwestia, czy można pytać pacjenta prywatnej przychodni nie tyle o to, na co się leczył, ile o cenę usługi medycznej, z której skorzystał. Sami lekarze zwracają uwagę, że ustawa o działalności leczniczej zmusza ich do podawania cen poszczególnych usług. Jeśli organ skarbowy uzyska informacje o tym, ile lekarz zainkasował za leczenie, to z łatwością ustali na podstawie takiego cennika, na co pacjent choruje.
Według stanowiska Naczelnej Izby Lekarskiej takie praktyki podważają sens tajemnicy lekarskiej. Izba informuje, że takie przypadki nasiliły się ostatnio w kilku regionach kraju. Co więcej, kontrolerzy pytają nie tylko o wysokość rachunków, ale także o dane osobowe pacjentów, rodzaj wykonywanych zabiegów, a nawet o to, ile były warte materiały użyte do zabiegów. Rezultat: wystraszeni pacjenci po prostu uciekają z kontrolowanych przychodni.
Czy można jakoś zdyscyplinować urzędników skarbowych? Radca prawny NIL Michał Kozik twierdzi: – Byłoby pożądane, by przepisy podatkowe gwarantowały, że w toku kontroli podatkowej dane objęte tajemnicą lekarską będą w pełni chronione.