Porozumienie to potężna siła, zrzesza dziewięć ogólnokrajowych związków, które reprezentują m.in. lekarzy, pielęgniarki i położne, techników medycznych, fizjoterapeutów. Związkowcy twierdzą, że żadne reformy systemu nie przyniosą rezultatu, jeśli nakłady na zdrowie nie zwiększą się z obecnych 4,4 proc. PKB do co najmniej 6 proc.
– Rozmowy z ministrem zdrowia nie mają sensu, bo to nie on decyduje – mówi „Rzeczpospolitej" szef Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego Roman Badach-Rogowski.
Wcześniej związkowcy próbowali umówić się na spotkanie z premier Beatą Szydło, ale skończyło się na spotkaniu z szefową KPRM Beatą Kempą i właśnie ministrem Konstantym Radziwiłłem. – Tamto spotkanie skończyło się na niczym – mówi Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. – Niezależnie od tego, czy decyzje naprawdę podejmuje Beata Szydło czy Jarosław Kaczyński, dopóki nie zapadnie ustalenie, że zwiększa się nakłady na ochronę zdrowia albo zmniejsza pulę świadczeń publicznych finansowanych z systemu – nic się nie zmieni. Żadne tzw. systemowe ustawy nic nie pomogą.
Radziwiłł od dawna deklaruje, że nakłady na służbę zdrowia powinny wzrosnąć do wspomnianych 6 proc. Tyle że brakuje konkretów. We wtorek minister mówił w radiowej Jedynce, że „dochodzenie do tego poziomu będzie rozłożone na kilka lat". To jeden z elementów całościowej reformy, której założenia mają zostać doprecyzowane w ciągu tygodnia, dwóch – stwierdził.
Wszystko to oznacza, że zarobki w zawodach medycznych szybko się nie podniosą. Związkowcy wypominają Radziwiłłowi, że nie będąc jeszcze ministrem, domagał się np. trzykrotności średniej krajowej dla lekarzy specjalistów, a obecnie proponuje, by zarabiali 1,23 owej średniej.