Na dziennikarskiej giełdzie pojawiają się tylko dwa nazwiska osób, które mogłyby objąć w przyszłości stanowisko ministra zdrowia: Ewy Kopacz, szefowej Komisji Zdrowia w poprzednim Sejmie i Jerzego Millera, obecnego wiceprezydenta Warszawy, a wcześniej szefa NFZ. – Może będzie to ktoś z nich, a może ktoś trzeci. Donald Tusk wprowadził całkowity zakaz spekulacji o personaliach – tłumaczy Elżbieta Radziszewska z PO.
– Przyjęliśmy zasadę, że najpierw powstaje program, potem koalicja, a dopiero potem mówimy o tym, kto go będzie realizował – mówi jeden z lekarzy związanych z PO.
O swoich przyszłych nominacjach nie chcą też rozmawiać sami zainteresowani. Byli współpracownicy Millera przyznają, że spodziewają się, że to właśnie on zajmie miejsce w rządzie.
– Nie jestem wcale pewien, czy Miller będzie wolał być ministrem zdrowia czy szefem NFZ. Prowadził fundusz przez dwa lata, wiele rzeczy rozpoczętych pewnie chętnie by dokończył – zastrzega jednak jeden z nich.
Jakich zmian możemy się spodziewać? W programie Platformy znalazła się decentralizacja Narodowego Funduszu Zdrowia. Miller, gdy jeszcze był szefem Funduszu, podkreślał, że konkurencja między kilkoma funduszami sprzyja lepszemu zarządzaniu pieniędzmi ubezpieczonych. Czy będzie to rozwiązanie podobne do powszechnie krytykowanych kas chorych? – Kasy miały wyłączność na terenie każdego województwa, faktycznie było to kilkunastu małych monopolistów – tłumaczy Miller. – Prawdziwa decentralizacja polegałaby na stworzeniu kilku ogólnopolskich podmiotów konkurujących o tego samego pacjenta – powtarzał wczoraj te opinie Jerzy Miller na forum branżowego pisma „Rynek Zdrowia”.