Dla pacjentów trwający drugi dzień protest na razie nie jest dotkliwy. Do oddziałów Narodowego Funduszu Zdrowia sporadycznie zgłaszają się pacjenci, którzy nie dostali recepty uprawniającej do refundacji. Na Podlasiu wpłynęły cztery skargi od takich pacjentów, na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce po jednej, na Pomorzu Zachodnim, w Kujawsko-Pomorskiem i na Lubelszczyźnie skarg nie było w ogóle.
O niewielkich kłopotach pacjentów informuje też rzecznik praw pacjenta - w ciągu doby do tej instytucji wpłynęło 13 skarg. Resort zdrowia otrzymał na infolinię 25 telefonów od chorych, ale tylko 5 z nich podało, że nie dostali recepty refundowanej. - Jednej z nich aptekarz, po otrzymaniu informacji, że ta osoba ma chorobę przewlekłą, zrealizował receptę z refundacją - mówi Agnieszka Gołąbek, rzecznik resortu zdrowia.
Recepty nieuprawniającej do refundacji nie otrzymała też w poniedziałek po południu żadna z aptek w Nowym Sączu, do których dzwoniła „Rz" - mimo że w mieście działają prężne związki zawodowe, a lekarze w nich skupieni wzięli ponad 22 tysiące druków „protestacyjnych" wypisane na nich leki nie mogą być zrefundowane.
Lekarze nie składają broni. - Dopiero po tygodniu będziemy mogli ocenić prawdziwą skalę protestu - mówi Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, jednego z organizatorów protestu. - Wiemy, że szefowie przychodni i szpitali bardzo naciskali na lekarzy, by w publicznych przychodniach wypisywali recepty. To może mieć wpływ na kształt całej akcji, ale na jej ocenę jest zdecydowanie za wcześnie. Musimy poczekać przynajmniej do końca tygodnia, by stwierdzić, w jakim stopniu lekarze się w nią włączyli - dodaje Bukiel.
Atmosfera w służbie zdrowia jest napięta: lekarze w niektórych przychodniach, np. w Krakowie, wypisują leki z refundacją, ale nie wykluczają, że się do protestu przyłączą.