Był sobie twardziel

Bartosz Arłukowicz miał być gwiazdą polskiej polityki. Dziś upada – wraz z całą służbą zdrowia.

Publikacja: 27.12.2013 01:00

Donald Tusk publicznie ostrzegł, że Bartosz Arłukowicz nie będzie miał wiele czasu, by poprawić sytu

Donald Tusk publicznie ostrzegł, że Bartosz Arłukowicz nie będzie miał wiele czasu, by poprawić sytuację w systemie ochrony zdrowia

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Jest taka scena w telewizyjnym show „Agent", którego bohaterem ponad dekadę temu był Bartosz Arłukowicz. Po wielu dniach rozłąki wszyscy uczestnicy programu spotykają się ze swoimi bliskimi. On jeden nie, bo koleżanka z drużyny źle wytypowała jego żonę na zdjęciach.

W kowbojskim kapeluszu, z zawadiacką apaszką wokół szyi, odpala papierosa. – Wszystko gra – rzuca. Odmawia też wykupienia spotkania z żoną za 30 tys. z budżetu drużyny. „Bartek jest silny, ale czy aż tak?" – dziwi się lektor programu. – Wydaje mi się, że jestem najsilniejszy z grupy – mówi Arłukowicz do kamery.

W Platformie zachodzą w głowę, gdzie się podział tamten twardziel.

Ostrzeżenie od Tuska

To nie jest najlepszy czas dla Bartosza Arłukowicza. Był żelaznym kandydatem do utraty stanowiska podczas niedawnej rekonstrukcji rządu. Dlaczego się ostał – wie tylko sam premier. Podobno nie było chętnego, który chciałby sprzątać po ministrze.

Ale Donald Tusk wyraźnie pokazał mu żółtą kartkę podczas obrad Rady Krajowej PO. – Oczekuję od ministra, że do wiosny przedstawi konkretne rozwiązanie dotyczące tego, jak rozładować kolejki do lekarzy – oświadczył w świetle jupiterów.

Kilka dni później dodał: – Sytuacja w ochronie zdrowia nie jest źródłem satysfakcji ani dla obywateli, ani dla pacjentów, dla mnie także nie. Minister Arłukowicz wie, że bierze za to stuprocentową odpowiedzialność i za dużo czasu nie będzie miał.

A potem jeszcze dorzucił, że jeśli Arłukowicz nie da rady, to znajdą się tacy, którzy sobie poradzą.

Chociaż Tuskowi zdarzało się już wygrażać publicznie swoim ministrom – to wszak zdejmuje odpowiedzialność z niego samego – to w obecnej ekipie tylko Arłukowicz został w taki sposób naznaczony.

Tak, ta błyskotliwa kariera polityczna wisi dziś na włosku.

Order Uśmiechu

Na wyborcach to zawsze robiło wrażenie: pediatra-onkolog dr Arłukowicz wśród swych małych pacjentów, często z łysymi od chemioterapii główkami. Szedł jak burza przez kolejne stopnie politycznego wtajemniczenia. Na wyborczym klipie z 2007 r. jako kandydat do Sejmu z ramienia centrolewicowej koalicji Lewica i Demokraci – krótkotrwałej mutacji SLD – pląsa w wianuszku dzieciaków i pije sok z cytryny jak przystało na kawalera Orderu Uśmiechu.

W Sejmie wypłynął dwa lata później, kiedy po wybuchu afery hazardowej został członkiem komisji śledczej. Faktem jest, że był najbardziej błyskotliwym jej posłem i mocno dał się we znaki politykom Platformy, w tym premierowi. To była bodaj ostatnia kariera zbudowana w komisji śledczej.

Transfer na szczyt

Była piękna wiosna roku 2011. Zielone ogrody Kancelarii Premiera w pięknym słońcu. Stąpali razem – niedawny przesłuchiwany i niedawny przesłuchujący, Donald Tusk i Bartosz Arłukowicz. – Poseł Arłukowicz ma nadzwyczajną energię i szkoda byłoby jej nie wykorzystać do służenia ludziom – mówi Tusk. Arłukowicz ogłasza, że przystępuje do Platformy i do rządu.

Zostaje pełnomocnikiem premiera ds. wykluczonych.

Od dłuższego czasu uwierało go i SLD, i jego lider Grzegorz Napieralski. – Po komisji śledczej Bartek strasznie się miotał. Co chwila przychodził z innym pomysłem na swą pracę w Sejmie. Chciał już tylko błyszczeć – opowiada współpracownik Napieralskiego.

Jednocześnie Arłukowicz po cichu spiskował z Januszem Palikotem i Ryszardem Kaliszem w sprawie powołania wspólnie nowej partii centrolewicowej. Dzięki temu premier się dowiedział, że Arłukowicz chce odejść z SLD. I złożył mu konkretną ofertę – stanowisko w rządzie i miejsce na listach PO do Sejmu. W Szczecinie Arłukowicz wystartował z pierwszego miejsca, deklasując Napieralskiego.

W tym momencie wydawało się, że znalazł się na politycznym szczycie. Że transfer, który zaproponował mu premier – selekcjoner najsilniejszej drużyny na polskiej scenie politycznej – otwiera przed nim nieograniczone możliwości.

Dziś widać, że tak naprawdę był to początek końca błyskotliwej kariery.

Rządowy listonosz

Po wyborach jesienią 2011 r. Arłukowicz został ministrem zdrowia. Jego wcześniejsze stanowisko pełnomocnika dla wykluczonych tak jak nagle było potrzebne, gdy trzeba było Arłukowicza przyciągnąć do PO, tak szybko przestało być potrzebne, gdy Arłukowicz został ministrem.

Poprosiliśmy Kancelarię Premiera o sprawozdanie z działalności biura pełnomocnika do spraw wykluczonych. Dostaliśmy kilkustronicowy dokument pełen ogólników. Konsultacje, spotkania, pomysły. Niewiele wykonanych projektów, mało realnej pomocy. Arłukowicz był głównie listonoszem, który korespondencję od maluczkich kierował do innych resortów.

Skuteczność? Ten cytat mówi wiele: „Biuro nie zawsze otrzymywało zwrotne informacje o sposobie załatwienia spraw przekazanych do rozpatrzenia poza biurem".

Po likwidacji stanowiska pełnomocnika jego zadania przejęły inne resorty – tak jak to było wcześniej. W tych kategoriach praca Arłukowicza była nieledwie półrocznym ekscesem.

Recenzje od Kopacz

Czy Arłukowicz chciał zamienić stołek pełnomocnika na fotel ministra czy też było to ultimatum premiera – zdania na ten temat są podzielone. Ale koledzy z SLD twierdzą, że nigdy ministrem zdrowia być nie chciał.

Wstępując pół roku po zakończeniu prac komisji śledczej do partii, którą wcześniej tropił, Arłukowicz dał dowód na swój polityczny pragmatyzm. Ale jednocześnie stał się zakładnikiem układów i powiązań wewnątrz PO, których nie znał i nie rozumiał – czego cenę płaci do dziś.

Roszada w resorcie zdrowia była wypadkową kilku personalnych rozgrywek premiera. Po wyborach w 2011 r. Tusk zaczął przygotowywać poprzednią minister zdrowia Ewę Kopacz do pełnienia ważniejszych funkcji w państwie i w partii – docelowo miała zastąpić Grzegorza Schetynę, co właśnie na dniach się dopełniło. Najpierw została po nim marszałkiem Sejmu, a potem – pierwszą wiceszefową Platformy.

W związku z tym Kopacz musiała odejść z Ministerstwa Zdrowia, zostawiając zresztą po sobie kukułcze jajo – kontrowersyjną ustawę refundacyjną, która na przełomie 2011 i 2012 r. wywołała masowe protesty lekarzy.

Naturalnym kandydatem na nowego ministra wydawał się ówczesny wiceszef resortu Jakub Szulc. Problem polegał na tym, że był to człowiek Schetyny. Dlatego padło na Arłukowicza, który był politycznym celebrytą, bez zaplecza w partii. Żeby zasypać wyrwę po Szulcu – który rozgoryczony rzucił papierami – premier wysłał do resortu zdrowia finansistę, innego członka komisji hazardowej Sławomira Neumanna.

Tyle że do dziś to Kopacz jest dla Tuska głównym recenzentem polityki zdrowotnej, w tym działań Arłukowicza. A że między państwem doktorami iskrzy, to i recenzje nie są zanadto przychylne.

Przetrącić gwiazdora

Faktem jest jednak, że Arłukowicz jest słabym ministrem. Przez ostatnie dwa lata niewiele zrobił.

Próbował uregulować płynne pojmowanie przez konsultantów krajowych działalności publicznej i prywatnego nabijania sobie kieszeni – skończyło się tylko na wojnie z okulistą, prof. Jerzym Szaflikiem, na którego doniósł do CBA. Zapowiedział likwidację centrali NFZ i powierzenie wyceny świadczeń medycznych nowemu urzędowi – ale do dziś tego nie przeprowadził. Pisał listy otwarte do „przyjaciół lekarzy", przepychał się z Jurkiem Owsiakiem, umieszczał na Twitterze infantylne wpisy.

Za ten arłukowiczowy chaos sporo odpowiedzialności ponosi premier, który na szefa tak trudnego resortu powołał celebrytę bez doświadczenia w zarządzaniu i bez pomysłu na poprawę w lecznictwie. W politycznym światku żywa jest hipoteza, że Tusk chciał tą nominacją przetrącić karierę politycznego gwiazdora, który mógł być w przyszłości dla niego groźny. Jeśli premier rzeczywiście miał taki zamiar, to mu się to w pełni udało. Dziś Arłukowicz jest nieledwie cieniem dawnego gwiazdora, stracił swój polityczny powab i wyborców irytuje, a nie uwodzi.

Za co obrywa

Ministrowanie bardzo go zmieniło – stał się nieufny, zamknięty, nerwowy. Współpracownicy twierdzą, że zachowuje się, jakby był w oblężonej twierdzy. Idąc dotąd przez politykę z uśmiechem doktora leczącego ciężko chore dzieci, błyskotliwego członka komisji śledczej i nadziei centrolewicy odrzucającej postkomunistyczny beton – zawsze był głaskany przez większość polityków i media. Dziś po raz pierwszy w swym politycznym życiu rozliczany jest nie z uśmiechu, tylko z realnego rządzenia. Dlatego wszystkie media zgodnie walą w niego jak w bęben.

– Bartek nigdy nie przeszedł politycznego ostrzału. Nie nabrał twardości. Dziś płaci za to cenę. Nie bardzo rozumie, za co obrywa – mówi bliski współpracownik ministra.

Rzeczywiście, pokazały to niedawne obrady Sejmowej Komisji Zdrowia – Arłukowicz miotał się, na przemian kłócił z posłami PiS i uśmiechał nieprzytomnie. Recept na leczenie służby zdrowia nie przedstawił.

Wystawiony do wiatru?

Powodem zwołania posiedzenia komisji było odwołanie przez Arłukowicza szefowej Narodowego Funduszu Zdrowia Agnieszki Pachciarz. To jego była bliska współpracownica, którą sam w 2012 r. wysłał do NFZ. Pretekstem do dymisji był pozew, który Pachciarz złożyła przeciwko ministerstwu, domagając się płacenia przez budżet państwa za leczenie osób nieubezpieczonych.

Ale tak naprawdę chodziło o coś innego. Współpracownicy Arłukowicza przekonują, że Pachciarz wystawiła go do wiatru. Że została wysłana do NFZ, by przygotować reorganizację tej instytucji, a po kilku miesiącach urwała się ze smyczy, bo spodobało jej się stanowisko prezesa. – Nie mieliśmy żadnego wpływu na jej działania – twierdzi wpływowy urzędnik resortu. Przekonuje też, że to NFZ blokował prace nad zmianami w służbie zdrowia – choćby wprowadzeniem prywatnych ubezpieczeń dodatkowych. Wedle tej teorii Pachciarz była głównym hamulcowym, a teraz wszystko ruszy z kopyta.

Pachciarz o Arłukowiczu rozmawiać nie chce. Według nieoficjalnych informacji w pozwie przeciwko ministrowi zarzuciła mu bezczynność i rażące naruszenie prawa w kwestii finansowania leczenia nieubezpieczonych.

Jakie będą losy Arłukowicza? Wszystko zależy od projektów, które za kilka tygodni wyjdą z jego resortu. Jak twierdzą w rozmowie z „Rz" współpracownicy ministra, będzie tam m.in. ustawa wprowadzająca ubezpieczenia dodatkowe. Zmiany mają także dotyczyć lekarzy rodzinnych – to dziś wąskie gardło lecznictwa i jedna z przyczyn kolejek.

Ale czy można w to wierzyć po tych dwóch latach Arłukowiczowej nicości? Dziś nad ministrem nikt już nie chce się rozczulać. Nieliczni wierzą jednak, że jeszcze obudzi się w nim twardziel. Przecież wygrał tego „Agenta".

Ochrona zdrowia
Szpitale toną w długach. Czy będą ograniczać liczbę pacjentów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ochrona zdrowia
Podkomisja Kongresu USA orzekła, co było źródłem pandemii COVID-19 na świecie
Ochrona zdrowia
Rząd ma pomysł na rozładowanie kolejek do lekarzy
Ochrona zdrowia
Alert na porodówkach. „To nie spina się w budżecie praktycznie żadnego ze szpitali”
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ochrona zdrowia
Pierwsze rodzime zakażenie gorączką zachodniego Nilu? "Wysoce prawdopodobne"