Nocny dyżur w jednym ze szpitali powiatowych. Pielęgniarka biega po piętrach między interną a nefrologią. Jest sama na trzy oddziały szpitalne. – To tykająca bomba zegarowa. Wkrótce możemy usłyszeć o kolejnych tragediach, takich jak ta we Włocławku – uważa dr Krzysztof Łanda, prezes fundacji Watch Health Care, której umęczona pielęgniarka poskarżyła się na warunki pracy.
Polska jest jednym z niewielu krajów na świecie, w którym brak sztywnych norm pielęgniarskich. Zgodnie z rozporządzeniem podpisanym przez ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza w grudniu 2012 r., minimum pielęgniarek określa wzór: „Tśpb = (NI x Tśpb I) + (NII x Tśpb II) + (NIII x Tśpb III)", gdzie Tśpb – średni dobowy czas świadczeń pielęgniarskich bezpośrednich, a N – średnia liczba pacjentów na rok kalendarzowy.
– 25 lat temu na studiach liczyłyśmy obsadę dyżuru według wzoru liczącego pracę robotników przy taśmie produkcyjnej. Ze zdziwieniem odnalazłam tę metodę w rozporządzeniu ministra – mówi Urszula Starużyk, wicedyrektor Szpitala Powiatowego w Wołominie ds. pielęgniarstwa. Uważa, że wzór zupełnie nie sprawdza się w warunkach szpitalnych. Według niej dokładne jego zastosowanie wymaga stopera. – Tymczasem ta praca jest niemierzalna, bo każdy pacjent jest inny. Bywa, że chory ma kruche żyły i pobranie krwi zajmuje pół godziny – tłumaczy.
Zdaniem Doroty Gardias, byłej przewodniczącej Ogólnopolskiego Związku Pielęgniarek i Położnych, a dziś kandydatki Twojego Ruchu do europarlamentu, przepis daje dyrektorom możliwość oszczędzania na pracy sióstr.
– Dochodzi do absurdów. W niektórych placówkach na zmianę przypada 3,25 pielęgniarki. Gdyby od ich liczby zależny był kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, tak jak to się dzieje w przypadku lekarzy, nikt nie narażałby pacjentów – mówi Gardias.