W poczekalni Szpitalnego Oddziału Ratunkowego (SOR) w Warszawie przy ul. Niekłańskiej kilkulatki ze złamaniami walczą o krzesła z ofiarami ukąszenia przez kleszcza. – Odsyłają ich do nas lekarze i przychodnie, twierdząc, że nie mają narzędzi do wyciągania pasożytów. A wielu rodziców boi się zrobić to samodzielnie – mówi Mariusz Mazurek, rzecznik placówki przy Niekłańskiej.
Joanna, mama trzyletniego Aleksa, do szpitala zgłosiła się po trzygodzinnej tułaczce po przychodniach. – I to prywatnych! Pediatrzy nie chcieli wyjąć synowi kleszcza nawet za pieniądze. Pewnie, że wożenie kleszcza na SOR to porywanie się z armatą na mrówkę, ale co miałam zrobić? – pyta w rozmowie z „Rz".
W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym (USD) w Krakowie z problemem poradzili sobie sami lekarze SOR. – W maju, gdy mieliśmy nawet po kilku takich pacjentów dziennie, dzwonili do przychodni, które odesłały dziecko, i tłumaczyli, że kleszcz to nie zagrożenie życia – mówi Magdalena Oberc z USD. Ale najbardziej pomogła akcja dyrektora krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego dla dorosłych. Oświadczył, że za wyjęcie kleszcza będzie obciążał lekarza, który odmówił usługi.
– Zarówno ambulatoria, jak i gabinety lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) wyposażone są w narzędzia do usunięcia kleszcza. Może zrobić to lekarz lub pielęgniarka – potwierdza Jolanta Pulchna z małopolskiego NFZ.
Lekarzy odsyłających kleszcze broni dr Michał Sutkowski, szef mazowieckiego oddziału Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce: – Nie wszyscy lekarze POZ, tak jak rodzinni, mają uprawnienia dotyczące małej chirurgii. Pediatrzy i interniści, których minister zdrowia kilka miesięcy temu uczynił lekarzami POZ, nigdy nie przeszli treningu w tym zakresie.