USS „Zumwalt" wygląda, jakby zaprojektował go przed stu laty grafik futurysta. Składa się z prostych trapezoidalnych brył. Nadwodna część kadłuba jest nietypowa, zwęża się ku górze, a nie rozszerza. Forma jest czysta, zwarta i agresywna.
Ale to nie estetyka zadecydowała o tym, że wybrano taką właśnie bryłę. Dzięki swojej formie okręt dla radaru wygląda jak mała jednostka. Tymczasem jest to najpotężniejszy niszczyciel USA: ma 180 m długości i wyporność 15 tys. ton. Jest też solidnie uzbrojony. Przy jego burtach znajdują się pionowe wyrzutnie rakiet, a na pokładzie umieszczono dwa działa o średnicy 155 mm. Dzięki automatycznemu systemowi ładowania są one bardzo szybkostrzelne: każde wyrzuca dziesięć pocisków na minutę. Ich siła ognia jest porównywalna z tuzinem haubic M198.
USS „Zumwalt" został zaprojektowany z myślą o specyficznych misjach – ma pływać po wodach przybrzeżnych i wspomagać działania na lądzie. Zasięg jego dział to 117 km, co oznacza, że gdyby wpłynął na Zalew Wiślany, mógłby posłać pocisk do któregoś z olsztyńskich jezior.
Cztery generatory dieslowskie zapewniają prąd dla silnika i funkcjonowania okrętu. Razem wytwarzają 78 megawatów mocy, czyli mniej więcej tyle, ile zużywa 10 tys. domów. Ta moc pozwoli w przyszłości zasilać działa elektromagnetyczne albo lasery.
Okręt uroczyście zwodowano w stoczni Bath Iron Works, skąd popłynął rzeką Kennebec na testy morskie. Obejmujący dowództwo „kosmicznego okrętu" kapitan James Kirk mówił o kamieniu milowym, a pracownica stoczni, Kelley Campana, stwierdziła: „to jest przyszłość". Ale czy rzeczywiście „Zumwalt" to przyszłość amerykańskiej marynarki wojennej?