Dziś certyfikat energetyczny, który służy poznaniu zużycia energii w mieszkaniu, domu, budynku, jest nieczytelny dla Kowalskiego. Jeśli kupuje on pralkę czy lodówkę, to może poznać ich klasę (A++, A+, A, B, C...) energooszczędności. Ze świadectwa niczego nie zrozumie. Nie są też one obowiązkowe i nie podlegają właściwie kontroli jakości i rzetelności.
Zmieniona przez Parlament Europejski dyrektywa tzw. EPBD o charakterystyce energetycznej budynków ma temu zaradzić. Proponuje nową metodologię opracowywania charakterystyki budynku, kontrolę jej jakości oraz skuteczne, proporcjonalne i odstraszające kary za brak świadectw. [b]Zobowiązuje też do wznoszenia i promowania obiektów o niemal zerowym zużyciu energii[/b], tj. maksymalnie 15 kWh/mkw. (dziś przeciętnie zużywają ok. 100 kWh/mkw.).
[srodtytul]Teoretyczny obowiązek[/srodtytul]
– Najbardziej jednak doskwiera brak sankcji za niesporządzenie certyfikatu. Przy podpisywaniu aktu notarialnego kupna mieszkania rejent ma obowiązek przygotować wszelkie dokumenty niezbędne do zawarcia umowy. Jeśli zostanie wprowadzona – w związku ze zmienionymi przepisami dyrektywy – nieważność takiej umowy, gdy zabraknie przy niej świadectwa energetycznego, to zrobimy krok naprzód – tłumaczy Gerard Ojeda-Bekier, prezes Polskiego Stowarzyszenia Certyfikatorów Energetycznych.
Zwraca też uwagę na problem wiarygodności świadectw: – Nie może być tak, że certyfikator wystawi bezkarnie świadectwo po kumotersku dla budynku, który projektował jego kolega. Potrzebny jest więc niezależny system kontroli. Zmieniona dyrektywa to wymusi.