Wielu deweloperów narzeka, że zapisy nowej ustawy deweloperskiej, która weszła w życie pod koniec kwietnia br., w praktyce okazały się znacznym utrudnieniem dla firm i ich klientów. Twierdzą np., że prospekt informacyjny szczegółowo opisujący inwestycję powtarza zapisy umowy deweloperskiej, że może liczyć nawet kilkadziesiąt stron, więc kto przez to przebrnie. „Nowe wymagania generują koszty związane m.in. ze stałym monitorowaniem sąsiedztwa inwestycji, opłatami notarialnymi za umowy oraz opłatami za obsługę prawną. W efekcie ochrona interesów nabywców mieszkań tworzy dodatkowe koszty, które klient musi współdzielić z deweloperem" – piszą deweloperzy w liście do redakcji. Co pan na to?
Paweł Kuglarz:
Po pierwsze, przed wejściem w życie ustawy Polska była jednym z nielicznych krajów Unii Europejskiej, w którym ryzyko inwestycji deweloperskiej ponosił nabywca, gdyż przepisy prawa w sposób niewystarczający chroniły interesy nabywców będących klientami firm deweloperskich. Ustawa deweloperska wprowadziła różne sposoby ochrony klienta, których nie było, więc nieuzasadnione jest twierdzenie, że to utrudnienie dla klientów. Na takiej zasadzie można mówić, że sytuacja klienta w czasach PRL była lepsza, bo nie miał stresu, w co zainwestować. Kupowało się wtedy, co rzucili na rynek. Zgodnie z tą filozofią teraz jest gorzej, bo ustawa – poza zapewnieniem ochrony jego pieniędzy – daje prawa żądania dodatkowych informacji o deweloperze i jego inwestycji, a to zwiększa stres klienta.
Po drugie, rzeczywiście deweloperom przybyło obowiązków. Jednak poprzedni stan, gdy deweloper nie musiał dzielić się swoją wiedzą o inwestycji i swojej firmie, trudno uznać za normę, więc nie może być punktem odniesienia.
Ponadto część tych kosztów istniała już poprzednio. Trudno mi sobie wyobrazić, że profesjonalny deweloper nie śledził, co się dzieje wokół jego inwestycji. Monitorował to, gdyż wtedy dowiadywał się o inwestycji w sąsiedztwie i mógł starać się podzielić kosztami niezbędnej infrastruktury, np. drogowej.